SERENISS, ET INUCTISS, SIGISMUNDO III. REGI POLONIAE, MAGNO DUCI LITHUANIAE, RUSSIAE, PRUSSIAE, MAS. SAMOGITIAE, LIUONIAE, SEUERIAE. ETC. HAEREDITARIO REGI SUETIAE, GOTHIAE, VANDALIAE, MAG. DUCI FINLANDIAE, TRIUMPHATORI MOSCOVIAE AC OMNIUN SEPTENTRIONUM REGIONUM.

sobota, 22 października 2011

Król Polski Zygmunt III Waza przyjął hołd ruski 29 października 1611r. w Warszawie na Zameku Królewskim, Sala Senatorska



Sigismundus III Vasa

Hołd Ruski 29 października 1611r. Warszawa Zamek Królewski, Sala Senatorska. 
Malarz Jan Matejko, obecnie obraz-szkic niezrealizowany w formie monumentalnego dzieła znajduje się w Muzeum
Dom Jana Matejki w Krakowie.
''Pojmany car , z braćmi, pełzając na kolanach i czołem bijąc z wielkim uniżeniem prosił króla Polskiego Zygmunta III Wazę o miłosierdzie. Twarz cara Wasyla pokryła się wypiekami upokorzenia i bezsilnej furii. Król Zygmunt III Waza kazał jeńcom powstać i na znak łaski podał rękę do ucałowania. U jego stóp złożono carskie chorągwie. Jak zanotował to kronikarz ,,było to spectaculum dziwney commiserabile”. Następnie ,,marszałek (koronny) nadworny odprowadził ich pod strażą, płaczących .''
Co robi jasny car? Gdzie jasny car? Co robi jasny car? Gdzie jasny car? Patrzcie: Wzięty w pęty, Szujskoszujski Pysk gotowi, Aby skuty Lizał buty Zygmuntowi I skamlał: O! Serenissime Rex Poloniae, Malleus Russiae! necessitas in loco spes in Virtute salus in Victoria!  autor; Jacek Kowalski




    Obraz przedstawia Króla Zygmunta III Wazę i Królewicza Władysława. Przed nimi Hetman Stanisław Żółkiewski przedstawia carów ruskich. Car Rosji Wasyl IV, dowódca armii rosyjskiej wielki kniaź Dymitr oraz następca moskiewskiego tronu wielki książę Iwan. I tak car Rosji schyla się nisko do samej ziemi i prawą dłonią dotyka podłogi, a następnie całuje środek własnej dłoni. Następnie Wasyl IV składa przysięgę i ukorzywszy się przed majestatem Rzeczypospolitej, uznał się za pokonanego i obiecał, że Rosja już nigdy więcej na Polskę nie napadnie. Z kolei wielki kniaź Dymitr, dowódca pobitej przez wojsko polskie pod Kłuszynem armii rosyjskiej, upada na twarz i uderza czołem przed polskim królem i Rzecząpospolitą, a następnie składa taką samą przysięgę jak car. Wielki kniaź Iwan też upada na twarz i trzy razy bije czołem o posadzkę Zamku Królewskiego, po czym składa przysięgę, a na koniec rozpłakał się na oczach wszystkich obecnych. W trakcie całej ceremonii hołdu na podłodze przed, królem i zwycięskim hetmanem obecnymi dostojnikami Rzeczypospolitej leżą zdobyte na Kremlu rosyjskie sztandary, w tym najważniejszy - carski z czarnym dwugłowym orłem. Dopiero po tej ceremonii król Polski Zygmunt III Waza podał klęczącemu przed nim rosyjskiemu carowi rękę do pocałowania.

     Apoteoza Zygmunta III Wazy. Umieszczony pośrodku kompozycji portret Zygmunta III dzieli górną strefę na dwie części - lewą pokojową (patronuje jej Minerwa) i prawą wojenną, zwycięską (której patronuje Mars). Minerwa, symbolizująca mądrość i pokój, jest tu również opiekunką nauki i sztuki. Stojąca obok niej Wiara z odwróconym krzyżem św. Antoniego (przeciwko złym duchom) przyciska hydrę występków i herezji oraz Niezgodę (naga kobieta z wężami na głowie). Towarzyszą jej dwa aniołki z hostią, kielichem i Biblią oraz kluczami i tiarą (symbol papiestwa). Po prawej stronie, obok Marsa, Herkules walczy z trójgłowym (rosyjsko-turecko-szwedzkim) olbrzymem Gerionem. Herkules jest symbolem cnoty i męstwa, gdyż stojąc na rozstajnych drogach pomiędzy Dobrem i Złem, wybrał Dobro.
Dwie uskrzydlone postacie kobiece stojące przy portrecie królewskim można interpretować jako Cnotę i Zwycięstwo. Podają one orłu, koronowanemu przez dwa aniołki, berło oraz jabłko królewskie. Królewski wizerunek podtrzymują: baran (symbol miłosierdzia, dobroci, pokoju i prawdy) z kaduceuszem (symbolem pokoju i sprawiedliwości) oraz lew z maczugą Herkulesa (atrybutem ludzi odważnych i silnych). W ten sposób po lewej stronie kompozycji podkreślony został pokój, po prawej - zwycięstwo.
U dołu siedzą spętane postaci kobiece uosabiające Smoleńszczyznę, Wołoszczyznę i Mołdawię, a także związani jeńcy oraz personifikacje Dunaju i Dniestru.
Rycina, dedykowana PACIFICO VICTORI - Zwycięzcy czyniącemu pokój, odnosi się do działań politycznych i wojennych króla Zygmunta III (walki z Rosją: 1604-1605 próby osadzenia Dymitra Samozwańca na tronie Rosji, 1607-1610 akcja popierająca drugiego Dymitra Samozwańca, 1609-1611 oblężenie i zdobycie Smoleńska, 1619 rozejm dywiliński; walki ze Szwedami: 1601 bitwa pod Kockenhausen, 1605 bitwa pod Kircholmem, 1609 wojna w Inflantach; walki z Turcją: 1600 wyprawa na Wołoszczyznę Jana Zamoyskiego i osadzenie Szymona Mohyły jako lennika Polski, wpływy Polski w Mołdawii, 1621 obrona Chocimia i pokój z Turcją). Władca, pokonawszy wrogów Kościoła i państwa, zaprowadza pokój w wielonarodowej Rzeczypospolitej, ojczyźnie wyznawców różnych religii, jak w Królestwie Bożym, gdzie "lew i owca pospołu mieszkać będą" (Iz 11,6).

Król Polski Zygmunt III Waza


Dzieje panowania Zygmunta III  DZIEJE KRÓLA POLSKIEGO, Wgo XSECIA LITEWSKIEGO, RUSKIEGO, PRUSKIEGO, MAZOWIECKIEGO, ŻMUDZKIEGO, KIJOWSKIEGO,  WOŁYŃSKIEGO, PODOLSKIEGO, PODLASKIEGO, SMOLEŃSKIEGO, SIEWIERSKIEGO, INFLANTSKIEGO i CZERNIECHOWSKIEGO, DZIEDZICZNEGO KRÓLA SZWEDÓW GOTÓW i WANDALÓW autor; Julian Ursyn Niemcewicz
''Z głośnemi okrzykami przyjęty Zygmunt od Senatu i ludu; lecz powiększył nierównie radość publiczny wjazd tryumfalny Hetmana Żółkiewskiego. Jak niegdyś wodzowie Rzymscy jak u nas Xżę Ostrogski i Tarnowski wiódł Żółkiewski w tryumfie pojmanych Carów. Wszyscy Pułkownicy i Rotmistrze na bogato przybranych koniach postępowali przodem za niemi szło do 60 karet. W ostatniej sam Żółkiewski w bogatszym nad inne powozie otwartym przez sześć białych koni Tureckich ciągniętym z nim strącony Car Szujski dwóch braci swoich mający po bokach. Kapitana od Gwardii na przodzie. Cisnął się lud zewsząd dla widzenia świetnych jeńców, Car patrzących smutnie, lecz uprzejmie pozdrawiał. Sehin Rządzca Smoleńska, Patryarcha i przedniejsi w osobnych wiezieni kolebkach piechota i Kozacy Hetmańscy cały zamykali poczet. Gdy wszyscy na dziedzińcu Zamkowym stanęli już Król Zygmunt na tronie dostojni Ojcowie w krzesłach swoich siedzieli wszedł Hetman do Senatu prowadząc za rękę Cara mając braci jego za sobą wszyscy w pysznych złotogłowiach i sobolach przybrani.  Rozlegał się gmach okrzykami radości łzy rzewne zrosiły twarze wszystkich. Kiedy się uciszono, Hetman zbliżywszy się do tronu Króla, Cara i braci jego przedstawił Królowi i w skromnym głosie przypisuje Bogu Zastępców powodzenia tak świetne rozciągając się jaka ztąd sława dla panowania Zygmunta spłynie zalecane mu umiarkowanie w pomyślności względy i litość dla znakomitych jeńców zamilkł o sobie.  Z uszanowaniem odprowadzeni Carowie do przeznaczonych sobie mieszkań gdzie z wszelką uczciwością pilnie jednak strzeżonymi byli. Dla uwiecznienia tak wielkich pamiątek, Król Malarzowi swemu Dolabelli tak wzięcie Smoleńska, jak i prowadzenie w tryumfie Carów z wiernemi podobieństwami twarzy wszystkich przytomnych odmalować rozkazał Pozostały te obrazy w zaniku aż do początków panowania Augusta II Zniknęły… - Za spotkania się Augusta II z Piotrem Aleksandrowiczem w Warszawie, car naparł się tych obrazów, a August odmówić nie umiał, jest wiele do podobieństwa, iż malowania te zniszczonemi zostały.''




Chorągiew cara Szujskiego zdobyta pod Kłuszynem


Oddawanie tryumfalne Wasilia Szujskiego Cara Moskiewskiego i z bracią Jego Królewskiej Mości na Sejmie w Warszawie przez Hetmana Koronnego P. Stanisława Żółkiewskiego który wojska wielkie Moskiewskie pod Kłuszynem poraziwszy, Stolicę Moskiewską spaliwszy, Cara tego pojmał. Z rękopisu biblioteki X.A.C.
W Roku 1611 dzień 29 Października oddawaniem Królowi Jmci Cara Moskiewskiego i dwu braci jego pojmanych był sławny tym sposobem; Godzin 4 na dzień P. Żółkiewski Hetman Koronny z niektórymi Jmći Pany Koronnymi i Litewskimi, z Posły Ziemskiemi z dworem i Rycerstwem swojem, Przedmieściem Krakowskiem Cara tego honorificentissime do Zamku prowadzili. Za P. Hetmanem immediate szła kareta skórzana otworzysta Króla Jmci z sześcią koni. W tej karecie siedział sam Car w złotogłowej białej szacie długiej w szyku-czapka marmurkowym zsiadły, niezbyt wysoki, twarzy okrągłej, śniadej, postrzyżoną okrągłą, niską brodę, większą połowicę siwą mając, oczu opatrzystych, ponurych, surowych, nosa pociągłego, trochę garbatego, ust rozciągłych. Przed nim dwaj bracia rodzeni jego Szujscy jeden starszy Dymitr, drugi młodszy Iwan, a między niemi w pośrodku karety niżej, przystawa Króla Jmci. Że bowiem otworzysta kareta była, łacno wszystko widzieć było a tem też konkurs był większy ludzi. W Zamku, gdzie i Królowa Jmć sama ze wszystkim swym dworem na nich patrzała do wielkiej Izby Senatorskiej wprowadzeni i przed Majestat Jego Królewskiej Mości postawieni są. Car z bracią, pokłon uczyniwszy głowią przed Jego Królówską Mością,
Szłyk w ręku trzymając i przed Majestatem J.K. Mści stojąc wszystkim uczynili żałosny-Commiserabillem aspectum widok szczęścia odmiennego na świecie. Przypadła każdemu niezbyt dawnemi laty pamięć ona rokowania między Królami Polskimi a Carami Moskiewskimiemi, kto by komu ustępować miał. I kiwając wszyscy głowami swemi , dziwowali się szczęściu wielkiemu i błogosławieństwu od Boga Królowi Jmci nigdy niespodziewanemu Takiego bowiem- Tanti cnim viri prasentia et pristinae Majestatis recordatio miscricerdiam intuentibus monit, memierunt onim quam celebre imperium quam llorentes opes et amplissimi imperii virces paulo ante extitorant mim nunc vero ex tanio fastigio prolapsum ceraentes miniscrabuntur człowieka przytomność i dawnej świetności wspomnienie, litość wzbudzały w tych, co się na niego patrzyli; stawały im przed oczyma kwitnący niedawno stan siłą i zamożność tak zawołanego państwa, a widząc Cara z tego szczytu wielkości strąconego, użalali się nad nim. Przypatrywał mu się Król Jmć sam przypatrywali PP. Senatorowie i PP. Posłowie wszyscy i Pana Boga za to w sercach swoich chwalili. Choć też sam Car przypatrywał się pilnie wszystkim i pewnie nie bez strachu nie bez bojaźni widząc tak wielką - Tantam maiestatem regis, Senatus et ordinum świetność Króla Senatu i Stanów, a zwłaszcza gdy wpośrodku Senatu widział P.Jerzego Mniszha Wdę Sandomir; Ojca Carowej Moskiewskiej, którą on zdradził, znieważył z nim zarówno. Powstał zatem Pan Żółkiewski Hetman Koronny i uczyniwszy przemowę piękną szczęścia rozmaitego na świecie, podziwowawszy się szczęściu wielkiemu JKMci, pochwaliwszy serce, męstwo i animusz Pański Króla Jci, w tak wielkiem, dziwnem na tę i ową stronę nachylonem ni szczęściu nie utęsknienie, ani ulęknienie ukazując affekt prac i trudów wielkich JKMości wzięciem Smoleńska i miasta stołecznego Moskwy, wskazywał na osoby te przed Królem Jmcią stojące,  Cara wielkiego Moskiewskiego, owych Carów wielkich Moskiewskich przed lały Koronie, Królom Polskim Panom sąsiednim, aż i samemu Cesarzowi Tureckiemu mocą, silą, potężną prawie wszystkiemu światu strasznych i groźnych następnika.
Ukazywał brata jego Dymitra nad 180,000 ludu wojennego Hetmana wielkiego, ukazował męstwo, siłę, serce moc ich wszystką; wyliczał państwa, Carstwa, Xięstwa prowincje ludu i poddanych wielkie mnóstwo potęgę miasta, zamki, bogactwa zbyt niezliczone pod swym rządem i rozkazywaniem mające, teraz szczęściem, męstwem, dzielnością i błogosławieństwem od Pana Boga, Jego K Mości ze wszystkiego wyzute, obnażone i ogołocone i za więźnie przywiedzione, postawione i pod łaskę i miłosierdzie do progu i nóg majestatu Jego Królewskiej Mości oddane, miłosierdzia i łaski proszące i czołem o ziemię bijące. Tu przy tych słowach sam Car nachyliwszy głowę do J.K. Mości nisko dotknął się ziemi ręką prawą i pocałował ją sobie. Hetman zaś, brat Carów czołem, swem do samej ziemi raz uderzył a brat trzeci młodszy trzykroć czołem bił i płakał.Oddawał je zatem Pan Hetman Królowi Jegomości nie jako za więźnie ale jako za wzór szczęścia odmiennego, przykłady niektóre przypomniawszy które by największego Monarchy szczęśliwym być nie pokazują, aż po skończeniu wszystkich swoich rzeczy na świecie. Prosił polem i przyczyniał się za niemi o laskę i miłosierdzie; o co teź i sam Car z bracią swoją toties quoties dotykając się ręką ziemi i czołem bijąc z wielkiem uniżeniem, milcząc, prosili.
Była to audiencja wielka, było to widowisko dziwne i litość wzbudzające; przypuszczeni jednak do całowania ręki J.K. Mci, i całowali. A po całowaniu, P Kanclerz Koronny imieniem J.K. Mci dziękował P. Hetmanowi dziękowali teżż PP. Posłowie przez Marszałka swego nie tylko P. Hetmanowi , ale też i wszystkim Jchmościom którzy na tylko wojnie Moskiewskiej z Królem Jmcią gardł swych majętności ,trudów wielkich i prac podejmować nie żałowali. Przy tym akcie tak sławnym wielkim i nigdy w Polsce niewidzialnym, ci co głębiej rzeczy uważali co o wszystkich rzeczach wiadomość mieli, zkąd co i z jakich przyczyn wszystko aż dotąd pochodziło, naczem stanęło i czego potrzeba było upatrując; chwalili wprawdzie akt ten wszystek dobrze i według potrzeby odprawiony; ale na drugą stronę oko mając, tego być wielką potrzebą uznawali wspomnieć i przełożyć tych ludzi takie niecnoty zwłaszcza Cara samego i ukarać, że to ten jest, który nad Panem swym Dymitrem koronowanym, przysięgę mu oddawszy za Pana przyjąwszy zdradę uczynił; że ten znieważył Posły J.K. Mości do Moskwy posłane, a w Posłach osobę J.K. Mci; że mordów wielkich, krwi Szlacheckiej Polskiej rozlania i Kapłanów zamordowania przyczyną. Trzeba było aby się był i na ten czas i sam P Mniszech Wojewoda Sandomierski powstawszy ozwał i instancją uczynił z strony znieważenia Córki swej Carowe już koronowanej i do czego przyszła więc i z strony osoby swej co go od niego potkało jakie przetrząsania jakie powłóczenia jakie więzienia głody nędze cierpieć musiał i jako mu wszystko pobrał; trzeba było pokazać i teraźniejszą wojnę jako się z Królem Jmcią obchodził co mówił co czynił i teraz choć w więzieniu jest iw niewoli jakiego oporu z natury swej okrutnej zażywa lekce sobie wszystko poważając i jeszcze wszystkiem potrząsając. Te i tym podobne rzeczy więcej niektórzy upatrywali i łatwo było wnieść, czego się Car obawiał sam i spodziewał. Jedno że podobno albo umyślnie zamilczano, albo dobroć-Benigitas principis Pana Królom Polskim wrodzona smutku – Afflicto afflictionem smucącmu się żadnego przydawać z łaski swej Pańskiej nic dopuszczała j odmiany dziwne na świecie jako Pan mądry upatrując i tem się kontentując, że nadobno jest pokonać nieprzyjaciela, lecz uczciwie używać potrzeba zwycięstwa chcąc hojności odzierżeć sławę-Pulchrum Est vincere; Victoria autem Ac liberalitatis In cundem gratia honeste uti necesse Est. Odprowadzono potem Cara z bracią jego z Zamku precz, a potem na zamek Gostyński kilkanaście mil od Warszawy, na więzienie zaprowadzeni i tani w kilka lat pomarli. Ciała Cara samego i brata jego Dymitra z Gostynia Król Zygmunt kazał do Warszawy przywieźć i tam zmurowawszy kaplicę na Przedmieściu Krakowskiem, przeciw kościołowi Sgo Krzyża, uczciwie pochować dał.''

 Opis zwycięstwa nad Moskwą. 1611 r. Miedzioryt; 23,4x17,7 (cała płyta) U góry pośrodku koronowany herb Rzeczypospolitej z herbem Wazów w polu sercowym, flankowany przez Sławę i Chwałę oraz Apollina-Słońce na rydwanie z podpisem "Totius Orbis Splendor" i personifikację Rzymu z podpisem "Roma Sol Fuit"; na bokach kotary, u góry herby ziem Rzeczypospolitej; pod herbem dedykacja "Sereniss. Et Invictiss. Sigismundo III Regi Poloniae Magno [...] Triumfatori Moscoviae [...] Iacobus Laurus Romanys F.P."; poniżej 21 wersów tekstu łacińskiego, opisującego wyprawę. Rycina znana pod tytułem "Relazione delle vittorie del re di Polonia sopra i Moscoviti" ukazała się w 1611r., później została dołączona do dzieła "Cosmografia di Moscovia". Giacomo Lauro – rytownik i wydawca czynny w Rzymie w latach 1584-1637; specjalizował się w rycinach alegorycznych, historycznych i widokach miast, autor licznych prac związanych z Polską, dedykowanych królowi Zygmuntowi III i hetmanowi Janowi Zamoyskiemu.

 Król Zygmunt III Waza

Lisowczyk

Grobowiec carów Szujskich na tyłach pałacu Staszica w Warszawie,
Monumenta
Sigismundus Tertius Rex Poloniae I Sueciae, Exercitu Moschouitico ad Clussimum caeso, Moscouiae Metropoli deditione accepta, Smolensco Reipublicae restituto.
Basilio Szujski, Magno Duce Moschouiae, Et Fratre eius Demetrio Militae Preasecto, Captiuis iure belli receptis. Et in Arce Gostinensi sub custodia habitis, Ibique vita sunctis, Humanea sortis memor, Ossa illorum huc deserre. Et ne se regnant etiam hostes, Iustis sepulture que carerent, In hoc. A se ad publicam posteritatis memoriam, Regni que sui nomen, Extruot trophaeo, Deponi iussit.
Anno a Partu Virginis, M. DC.XX. Regnorum Nostrorum Poloniae, XXXIII. Sueciae XXVI.
Palatinidae Masouiae Kossobucii, Heotonea Sacrum. Aridi Patris supersluens silius, Quod cauta Patris cumulauit kustodia, Hoc prae cipiti Hyeres spartsit licentia. Quantum ille prouidus, tantum ille deuius, Suaue vt viuerem, nequam vixi. Bonis corporis male vsus, I fortuna ad interitum mea, Fait genus quaerendo, ne obtunde Viator, Neue tristi purpura vndatem Calcaueris iugulum.
Sarmaterum
D.O.M.
Ac Memoriae
Quem Patricij Genesis splendor, praestans erudition, virtutes que Heroicae ad summos honorum gradus euexerunt. Fuit primo Referendarius, mox Vicecancellarius, denique Cancelarius Regni. Tamis Magistratibus summa cum laude sunctus, inuidiam virtute vicit, cademque imprimis Serenissimi Sigismundi III. Polon. Sueciaeque Regis gratiam ac totius Reipub, amorem sibi conciliauit. Prudens Senator, cautus Consiliarius, ludex integerrimus, Patriae salutaris Ciuis, Familiae decus vinicum. Pius, Catolicus, Catholicae que veritatis assertor constantissimus, pio ac religioso exitu ad coelestem Patriam migrauit e vita. Varsauiae 10 Feb.
Anno Domini, M.DC.XVIII. aetatis 55.
Venturo viuorum mortuorumq; Iudici,
Et Posthumae consequentis saeculi posteritati
S A C R U M.
Generosus ac Magnificus D. Valentinus Oszakowski Prosapiae eiusdemque virtutis vir, vbi non degenerem aetatem generi annorum 41. Priscis egisset I exegisset. Moribus immaturam terries vitam, coelo maturaslet virtutrm, contranamicorum omniumque vota, vita desunctus, mortalitatis suae exae exuuias hic tantisper deposuit, donec rediuiuus induat immortalitatem.
 
Quaeris, quos titulos habuerit. Vir bonus.
Hos vita asseruit, Tumulus occultaret, Coniunx moestissima Petronella Klaniewska appendit.
Mors aeuiternis transcribendis festis hinc extulic. Anno Partus Virginei, M.DC.XXXIII. Nouembris 26.
Inscriptio tumuli Suisciani.
IESV CHRISTI DEI FILI, REGIS REGUM, DEI EXERCITUUM, GLORIAE.
...On, król Zygmunt III pamiętając o wspólnym człowieczym przeznaczeniu, rozkazał kości ich przenieść tutaj i złożyć je pod tym, wzniesionym ku powszechnej pamięci potomnych i dla Chwały swego panowania, pomnikiem...
Napis na tablicach w grobowcu. 
Najpierw car został pochowany w Gostyninie po rozejmie w Dywilinie 1620, szczątki Szujskich przewieziono do Warszawy. W 1635 poselstwo rosyjskie przybyło do Warszawy,  podarkami i pieniędzmi wykupiło od Króla Władysława IV Wazy zgodę na zabranie trumien Szujskich do Moskwy.
  


‘’Nie były to jednak poważne narady najwyższego organu ustawodawczego Rzeczypospolitej, choć sesje miały przebieg równie burzliwy jak na sejmach ubiegłych, większość czasu bowiem pochłaniały zabawy, uczty, festyny, sceny tryumfów, strojne i barwne parady. Szlachta opróżniała szkatuły do dna, a nawet puszczała pod zastaw włości dla zdobycia gotowizny na bogate suknie, ozdobną uprząż, pyszną broń i poczęstunki, by okazać dostatek w większej mierze, niż było ją stać. Trwał niejako wyścig w sadzeniu się na przepych, toteż istotnie barwnie, bogato i wesoło wyglądała przepełniona ponad kwaterowe możliwości Warszawa. Ten, kto na czas nie zapewnił sobie dachu nad głową, musiał rozbijać namioty dla rodziny i służby, bo wielu zjechało z żonami, jako że i niewiasty chciały popisać się bogactwem i pięknością strojów. Powstały więc miasteczka namiotów nie tylko szlachty, ale i kupców, którzy przyciągnęli z różnych stron kraju, z nadzieją zarobków. Wszakże szczytem tych hucznych zabaw i wspaniałych festynów był dzień 29 października, gdy hetman Żółkiewski wiódł przez Warszawę kawalkadę towarzyszącą jego dostojnym jeńcom, carowi moskiewskiemu Wasylowi Szujskiemu i jego braciom, Dymitrowi i Iwanowi.  Król Zygmunt, po przyjeździe do Warszawy przyjęty przez  senatorów, posłów i lud jako wielki zwycięzca, oczekiwał teraz na Zamku, by postawiono więźniów przed jego obliczem. Otaczający ich poczet ciągnął Krakowskim Przedmieściem, wśród tysięcznych tłumów pragnących ujrzeć tak dostojnych i niezwykłych jeńców. Tłum ten, ustawiony po obu stronach drogi, grzmiał okrzykami tryumfu, wiwatami na cześć króla jegomości i hetmana, leciały w górę czapki i kołpaki. Istotnie, było na co popatrzeć. Pierwszy jechał pan Żółkiewski, hetman koronny, w otoczeniu wielu możnych panów z Korony i Litwy oraz niektórych posłów ziemskich, za nimi postępowała hetmańska chorągiew husarzy. Potem jechali pułkownicy i rotmistrze w najparadniejszych strojach, dalej co najmniej sześćdziesiąt karoc, z których ostatnią, pana hetmana, ciągnęło sześć białych koni. Jeńcy, jadący w karocy królewskiej, tak zostali opisani przez naocznego świadka: "Szła kareta otworzysta króla imci, sześcią koni. W tej karecie siedział sam car w złotogłowej białej szacie długiej, w szłyku (czapce) marmurkowym, zsiadły, niezbyt wysoki, twarzy okrągłej, śniadej, postrzyżoną, okrągłą niską brodą, większą połowicę siwą mając, oczu oparzystych, ponurych, surowych, nosa pociągłego trochę garbatego, ust rozciągłych. Przed nim dwaj bracia rodzeni jego Szujscy, jeden starszy Dymitr, drugi młodszy Iwan, a między nimi, w pośrodku karocy niżej, przystawa króla imci. íe bowiem kareta otworzysta była, łacno wszystko widzieć było, a tem też konkurs ludzi był większy..." W Zamku, w wielkiej senatorskiej sali siedział na tronie król Zygmunt z małżonką u boku. Salę okalały odsunięte od ścian krzesła, na których zasiedli senatorowie, za nimi zaś, pomiędzy krzesłami a ścianami, stali posłowie ziemscy, inni dostojnicy i dworzanie, którym nie przynależały senatorskie siedzenia. Cisza panowała na sali, jakby kto makiem siał, kiedy stanęli w niej Szujscy. Trzymali w rękach nakrycia głowy i bacznie rozglądali się dokoła. Widziano, jak Wasyl, przesuwając wzrokiem po siedzących senatorach, na chwilę zmarszczył brwi, ujrzawszy wśród nich Jerzego Mniszcha, ojca carycy, którą tak haniebnie zdradził. Wśród panującej nadal ciszy przypatrywali się też Szujskim senatorowie i posłowie. Pokłoniwszy się królowi, a potem obecnym, pan hetman wielki koronny przerwał tę ciszę, witając ich królewskie dostojności, a potem rozpoczął przemówienie do tronu: "- Oto, najjaśniejszy panie, stoi przed tobą wraz z braćmi władca i hospodar - tu pan hetman wymienił kolejno kraje, prowincje, księstwa, ludy i wielkie miasta, jakie carowi podlegały - oraz brat jego, hetman stoosiemdziesięciotysięcznej armii żołnierzy ze wszystkich stron carskiego państwa. Z takiej oto potęgi, znaczenia i bogactwa zrządzeniem złego losu opuszczeni przez szczęście i wyzuci z błogosławieństwa Bożego stoją teraz przed tobą, miłościwy panie, jako więźniowie pozbawieni dóbr wszelkich i sławy, łaski twej prosząc..." Kiedy hetman wymawiał te słowa, car skłonił nisko głowę przed królem i schyliwszy się, dotknął palcami podłogi, a potem uniósł te palce do ust. Z kolei Dymitr czołem uderzył o ziemię. Najmłodszy zaś, Iwan trzykroć to uczynił, roniąc przy tym łzy. W dalszej przemowie przekazywał hetman tych więźniów królowi, prosząc jednocześnie dla nich o łaskę i miłosierdzie. Następnie pan kanclerz koronny dziękował w imieniu króla panu hetmanowi, za nim zaś od posłów marszałek sejmu tak hetmanowi, jak i tym wszystkim, którzy przyczynili się swymi trudami i krwią do wojennych sukcesów. Potem odezwały się jednak i inne głosy, bardziej dociekliwie wnikające w stan rzeczy. Zaczęły padać oskarżenia, przede wszystkim pod adresem Wasyla i Dymitra, zarzucające im zdradę cara Dymitra, któremu zaprzysięgli wierność, gwałt i znieważenie posłów jego królewskiej mości, rozlew krwi polskich żołnierzy przez zdradzieckie knowania, a także mordowanie kapłanów. Wszakże z najgwałtowniejszym oskarżeniem wystąpił sandomierski wojewoda Mniszech: "- Jego wielmożność pan hetman wielki koronny przedstawił nam tego oto człowieka, byłego hospodara moskiewskiego - wołał senator - jako ofiarę złego losu, odwrócenia przychylności fortuny, bo ja wiem, jakich jeszcze nie zawinionych przyczyn! Rzecz atoli ma się inaczej, bo oto jasno na jego przykładzie widzimy, jak Bóg sprawiedliwy karze zdrajcę za przelaną chrześcijańską krew, wszelką niecnotliwość i przeniewierstwa! Wieleż on żywotów naszych braci ma na sumieniu, jakich poniewierek i nieszczęść stał się sprawcą i przyczyną! Znieważył i zdradził mą córkę, a prawowitą swoją carową, której wierność zaprzysiągł, zdradliwie spiskując jej małżonka, a takoż swego prawowitego cara żywota pozbawił, mnie, senatora Rzeczypospolitej, poniewierał, powłóczył, na więzienie, nędzę i poniewierkę skazał! A przecież i wojna, jaka powstała między nami a moskiewskim ludem, także rozgorzała za jego przyczyną! O te wszystkie nędzne postępki go oskarżam i do stóp mego miłościwego pana owo oskarżenie składam!" W tym samym duchu przemówiło jeszcze kilku panów, po czym wyprowadzono więźniów z sali. Wysłani wkrótce do gostyńskiego zamku i tam osadzeni, w kilka lat później pomarli.'' Jeźdźcy Apokalipsy, autor K. Korkozowicz

Zawczasu opowiadam, że dobrych nie ganię Żołnierzów, którzy wiedzą, co szkoła rycerska, Ani starych katanów tykami i odwarznych Koronnych bohatyrów, dawnych wojowników, Ani cnego rycerstwa, którekolwiek godne Takowego Tytułu... Krzysztof Opaliński
Zamek Królewski w Warszawie
Sala Senatorska, Zamek Królewski w Warszawie

Wielki Hetman Koronny Stanisław Żółkiewski



4 lipca 1610 Wojska Polskie zwyciężyły wojska cara i sprzymierzonych z nim w bitwie pod Kłuszynem otwierając sobie drogę na Moskwę, by 3 sierpnia 1610 r. wojska Hetmana Żółkiewskiego dokonały oblężenia Moskwy stając pod jej murami, 5 na 6 września 1610 przełamując obronę miasta weszły do Moskwy, zaś 8 października 1610 Wojska Polskie zajęły Kreml. Rosja poddała się tego dnia pod panowanie Rzeczypospolitej.

 Wspomina Hetman Żółkiewski w swym pamiętniku; ''Początek i progres wojny moskiewskiej'';
''Widząc tedy pan hetman, że słuszne napomnienia i perswazje jego miejsca u nich nie mają, zrozumiawszy się z dumnymi bojary, osadziwszy strażami pilnemi brody i inne miejsca, żeby ich wiadomość nie doszła, ruszył się nocą e x p e d i t o e x e r c i t u-na czele wojska ostawiwszy w miejscu obóz, i na rozświcie stanął nad ich obozem z wojskiem uszykowanem. Wywiedli bojarowie z Moskwy do piętnastu tysięcy w pole wojska, osadziwszy miasto Moskwę według potrzeby, bo im tak był pan hetman rozkazał, wiedząc, iż siła ludzi tam było, którzy impostorowi byli chętni, żeby miasta nie ogałacali. Osadziwszy tedy takie wielkie miasto, jako była Moskwa, przecie ich w pole do piętnastu tysięcy ludzi grzecznych, do bojn godnych, przebrało się.''
''Słysząc to, pan hetman porozumiał się z dumnymi bojary, zęby się ruszyć nocą, a obegnać tego łotra w monasterze i starać się, aby go pojmać. Ruszyliśmy tedy godzina w noc, przyszło nam z obozu iść przez miasto samo Moskwę, a bojarowie już przedtem, nimeśmy nadeszli (bo nam dwie mile było do miasta chodzić), wywiedli do trzydzieści tysięcy wojska w pole. Nasze wojsko weszło w miasto, w zamki niemal puste, ale s i n e o m n i m a l e f i c i o-żadnej szkody nie czyniąc nie zsiadając z konia przeszliśmy i tem wielką konfidencję Moskwa o pana hetmanie i o nas wzięli, że wszedłszy wszystkiem wojskiem i mając w ręku swych zamki i miasto, takeśmy się z niemi b o n a f i d e-w dobrej wierze obeszli.''
''Zamki jednak wszystkie prawie, skoro się osłyszały, że na Moskwie przysięgano królewiczowi Władysławowi, c e r t a t i m-na wyścigi wszystkie oddawały tymże sposobem, jako się stało i w stolicy, przysięgę. Nowogród wielki, Czaranda, Ustjuga, Perejasław Rezański, Jarosław,Wołogda, Białejezioro, Sylijskie zamki i wszystek tamten trakt ku portowi archangielskiemu i Lodowatemu morzu. Także rezańska ziemia wszystka aż do niżnego Nowgorodu, który leży a d c o n f l u e n t i a m-na ścieku Wołgi i Oki rzek; zamki także, które się szalbierza dzierżały; Kołomna, Tuła, Sierpuchow i inne wszystkie''
''Ale z inszych wszystkich pobliższych, jako się wyżej wspomniało, krajów, od Wielkich Łuk, do Toropca i innych zamków, bardzo chętnie kontentowali się, że im, jako sami mówili, królewicza Władysława dał Pan Bóg za hospodara.''
''Panu hetmanowi w stolicy dwie rzeczy zostawały. Myślił o tem, jakoby wojskiem tem, które przy sobie miał, bezpiecznie stolicę osadził, gdyż jako inaczej nie mogło być (byli niektórzy, zwłaszcza co impostora patrzali i onemu życzyli, co m u s s i t a b a n t-muruczeli. Oglądał się on na to, gdyby od stolicy wojsko odwiódł, żeby pospólstwo moskiewskie, które jest do tumultów bardzo skłonne, rozruchu nie uczyniło, impostora nie przyzwało i wszystkiego nie zamieszało. Wyrozumiał z bojar bacznych, że i oni obawiali się tego.''
''T a n d e m-nareszcie do tego się rzeczy przywiodły, że wojsko weszło, któremu pan hetman miejsca o p p o r t u n a i n o m n e s c a s u s-bezpieczne na wszelkie wypadki obrał, kupami w osobnych dworach stanęło wojsko, iżby na wszelaki przypadek jedni drugim mogli być pomocni. Pułk pana Aleksandra Zborowskiego stanął w Katajgrodzie, w kupie wszyscy jeden drugiego blisko, pułk pana Kazanowskiego i pana Wajherów w Belgrodzie, także siebie blisko. Sam pan hetman z panem starostą wieliskim Aleksandrem Gosiewskim stanął w głównym zamku w Krymgrodzie-Kremlu, dworze, który był niegdyś cara Borysa, gdy jeszcze był prawitelem za cara Fedora. Przestrzegać pan hetman z pilnością rozkazał, żeby nasi zaczepek z Moskwą nie czynili; sędzie tak z naszych jako i Moskwy postanowił, którzy wszelakie diferencje-spory rozsądzali, q u i e t i s s i m e-najspokojniej żyli tak, iż i bojarowie i pospólstwo, którzy wiadomi będąc narodu naszego swawoleństwa, dziwowali się i chwalili, że tak spokojnie, bez wszelakiej krzywdy, nic nikomu nie czyniąc, żyliśmy.''

Aleksander Korwin Gosiewski,  Dowódca Wojsk Polskich na Kremlu, który spalił Moskwę.
Mapa Moskwy z 1610, tzw Zygmuntowska, sporządzona z polecenia A. Gosiewskiego
Król Zygmunt III Waza

Samuel Korecki w czasie wojny polsko-rosyjskiej 1609-1618, uczestniczył w 1610 w wyprawie na Moskwę. Odznaczył się w bitwie pod Kłuszynem, gdzie zabito pod nim dwa konie. W grudniu 1611 pozostając pod rozkazami Jana Karola Chodkiewicza, na czele niespełna pięciuset ludzi przedarł się przez posterunki wojsk rosyjskich i dostarczył zaopatrzenie dla oblężonej polskiej załogi kremla moskiewskiego. Był jednym z najsłynniejszych polskich dowódców wojskowych drugiego dziesięciolecia XVII wieku, cieszącym się sławą w kraju i za granicą. 

''Odnosił zwycięstwa w wielu bitwach, nękając całą prawie krainę moskiewską ciągłymi wycieczkami: znał ich zamiary, miejscowości, rzeczy jawne i tajemne i umiał wszystko, co nieprzyjaciele czynili, wykorzystywać na ich własną zgubę. I choć los niegodziwy niekiedy odbierał mu powodzenie, to jednak nigdy nie można było zobaczyć go zwyciężonym. Nauczył się bowiem przewidując w porę i czyniąc wszelkie wysiłki, udaremniać zamiary Moskiewskich, zajmować to, co sobie przygotowali i urządzili, przedziwnymi fortelami krzyżować wielkie poczynania ich wodzów i ze swą stałą gotowością do boju łamać ich i poskramiać. Gdy oddał wielkie usługi ojczyźnie i świetnie wyszkolił swych żołnierzy w sztuce wojennej, zabrała go niespodziewanie śmierć.     ” — Szymon Starowolski, Sarmatiae Bellatores, 1631 (pol. Wojownicy sarmaccy, czyli pochwały mężów słynących męstwem wojennym w pamięci naszej lub naszych pradziadów.
‘’Trzeciego sierpnia ruszył więc hetman chorągwie i stanął na Dziewiczym Polu pod murami stolicy. Zbliżanie się samozwańca zaniepokoiło również Radę Bojarów, skłaniając ją do przyśpieszenia rozmów z hetmanem. Rozbito więc okazały namiot pod Dziewiczym Monasterem i rozpoczęto obrady. Ponaglany przez własne wojsko, domagające się coraz natarczywiej zaległego żołdu, jak i przymuszony wytworzoną sytuacją Żółkiewski przyjął warunki bojarów. Sprawy jednak bardziej istotne, jak kwestie religijne czy ewentualne przejście królewicza Władysława na wiarę grecką, pozostawił decyzji sejmu. Ponieważ jednak obu stronom zależało na czasie, w dniu 27 sierpnia 1610 roku ugoda została podpisana.

Jej wstęp brzmiał następująco: "Za pozwoleniem i błogosławieństwem najświętszego Hermogena patryarchy moskiewskiego i całej Rosyi, niemniej jak metropolitów, archimandrytów, ihumenów i całego duchowieństwa synodu, z rady i zezwolenia wszystkich dumnych bojarów, rządców prowincyj, dworzan, sekretarzów, stolników, podkomorzych, wodzów wojska, strzelców, dowódców artylerii, kupców, Kozaków i wszelkiego stanu ludzi, w carstwie moskiewskim żyjących. My dumne bojary, Fiodor Iwanowicz kniaź Mścisławski, Wasyl Wasiljewicz kniaź Golicyn, Fiodor Iwanowicz kniaź Szeremetów, Daniło Iwanowicz Marecki, i my najwyższego sowieta sekretarze, Wasyl Telepniów i Tomasz ťugów, wszedłszy w umowę ze Stanisławem na Żółkwi Żółkiewskim, wielkiego hospodara naj. Zygmunta króla pols. w. ks. lit. prus. rus. etc. hetmanem najwyższym wojewodą ruskim, rohatyńskim, kamienieckim, kłuszyńskim starostą, postanowiliżmy, aby najbłogosławieńszy Hermogens, patryjarcha całej Moskwy, x. synod cały, dumne bojary, wszelkiego stanu ludzie, prawdziwi synowie Moskwy wysłali posłów do najjaś. Zygmunta polskiego i szwedzkiego króla etc. etc., aby ten wielki monarcha, synowi swemu królewiczowi Władysławowi, nad państwem włodzimierskim, moskiewskim i całej Rosyi panować dozwolił: (...) A my, dumne bojary, rządcy prowincji... całując Chresta przysięgamy... nikogo ani z narodu naszego, ani z postronnych książąt na tron prowadzić nie odważymy się, prócz samego monarchę naszego królewicza Władysława". Potem następowały bardziej szczegółowe warunki, zapewniające utrzymanie wiary prawosławnej w państwie, opiekę carską nad duchowieństwem, jego należyte zaopatrzenie, zachowanie przywilejów bojarskich i dotychczas piastowanych urzędów, zakaz powierzania ich Polakom lub Litwinom, jak też zobowiązanie królewicza do usunięcia żydów z granic moskiewskiego państwa. Natomiast obydwa kraje, a więc Polska i Rosja, miały swych wrogów uważać za wspólnych i wspólnie ich zwalczać. Wreszcie porozumienie przewidywało ogólną amnestię i wzajemne zwolnienie jeńców. Po podpisaniu paktu rozbito natychmiast dwa namioty z ołtarzami. Jeden w obrządku katolickim, gdzie ugodę zaprzysiągł jako pierwszy hetman, a za nim wszyscy pułkownicy, rotmistrze i inni co przedniejsi dowódcy, w drugim, dla obrządku prawosławnego, patriarcha Hermogenes dawał do ucałowania krzyż bojarom, duchowieństwu i przedstawicielom wszystkich stanów na znak poddaństwa wielkiemu hosudarowi Władysławowi Zygmuntowiczowi, carowi Moskwy i Wszechrusi. Przysiędze tej wtórował krzyk zebranego ludu, głos trąb, uderzenie bębnów, kotłów, bicie w dzwony i huk dział stolicy. Dopiero po podpisaniu tego aktu i jego zaprzysiężeniu nadeszła wreszcie tak niecierpliwie oczekiwana przez Żółkiewskiego instrukcja królewska. Przywiózł ją starosta wielicki, pan Gosiewski. W piśmie tym król polecał hetmanowi, by zabiegał o tron dla niego, a nie dla Królewicza Władysława. Polecenie było już spóźnione, a zresztą i nie do wykonania, zważywszy zawziętą nienawiść, z jaką bojarstwo odnosiło się do osoby Zygmunta.

W Kałudze o kwaterę nie było łatwo, bo miasto - szeregi drewnianych domów i zagród ciągnących się wśród piaszczystych dróg - pełne było żołnierzy. Nadszedł bowiem w pobliże pan Sapieha, który po śmierci kniazia Rożyńskiego obrany hetmanem spalił obóz tuszyński, a potem ruszył z Dymitrowa, by wesprzeć samozwańca. Tylko nieliczne domy odznaczały się bardziej ozdobnym wyglądem, okazując zamożność właściciela. Nie brukowane ulice obsiadły liche w większości chaty otoczone drzewami, wśród których, tak jak i w Moskwie na skrzyżowaniach ulic, stały krzyże z czeredą kalek i żebraków u podnóży. Monotonnymi  głosami odmawiali modlitwy, przerywając je żałosnymi prośbami o datki. Mimo panującego tłoku Suchecki znalazł kwaterę dla siebie i towarzyszy, gdyż i tu nie brakło mu znajomości. Jednak jako człowiek przezorny nie poszedł od razu do Dymitra, który przebywał na zamku, lecz najpierw zasięgnął języka, co dzieje się na jego dworze. Nie szukał jednak wieści zbyt wysoko, wiedząc, że najlepiej zdobyć je u służby. Otrzymane wiadomości nie były jednak dobre. Dymitr stracił resztę znaczenia, jakie jeszcze dzięki Marynie i staraniom niektórych dworaków zachowywał przy Rożyńskim. Sapieha na przykład nie taił pogardy, jaką dla niego żywił, i okazywał mu ją na każdym kroku. Już więc w obawie o życie otoczył się Dymitr strażą przyboczną trzystu Tatarów pod wodzą niejakiego Uruzowa i spędzał noce na pijaństwach w towarzystwie byle kompanii i dziewek ściąganych z miasta. Nie ukrywał też nienawiści do Polaków, nie wyłączając własnej małżonki, uważając, że go zdradzili. Maryna bowiem odsunęła się od niego, być może pod wpływem urodziwego atamana Zaruckiego, którego coraz powszechniej uważano za miłośnika carycy. Usłyszawszy te wieści, Grigorij Pawłowicz poniechał zwlekania i udał się na zamek z samego rana. Dostrzegł zaraz, jak wiele zmieniło się w otoczeniu cara Dymitra, od czasu gdy żegnał się z nim przed wyprawą do Moskwy. Wówczas czy to dzięki Marynie, czy utrzymywanej dyscyplinie wśród służby, panował tu jaki taki porządek. Teraz widział wszędzie objawy niedbalstwa, rozprzężenia i wręcz niechlujstwa. Komnaty były zaśmiecone, w jadalnej na stołach pozostały misy, półmiski i wywrócone dzbany, zapewne po ubiegłym, wieczornym posiłku czy nocnym pijaństwie. Panował zaduch, ciężkie powietrze  przesycał zapach trunków i wystygłego jadła. Grigorij, nie napotykając nikogo, bo nawet i straży nie było, uchyliwszy kolejne drzwi zajrzał do środka. Stało tu obszerne łoże o czterech słupach podtrzymujących baldachim. W stłamszonej, przybrudzonej pościeli spała na pół naga, gruba dziewczyna z odrzuconym na bok ramieniem i błyszczącą od potu twarzą. Suchecki cofnął się do jadalnej komnaty, gdzie dopiero teraz pojawił się jakiś sługus o impertynenckim spojrzeniu zaczerwienionych od pijaństwa oczu. - Gdzie car? - warknął Grigorij marszcząc gniewnie brwi. - Tam... Pewnie śpi jeszcze... - pokojowiec wskazał drzwi do korytarza. - Nie ma go... Jeno jakaś dziewka... - To widać już wstał - mruknął obojętnie sługus. - Chyba będzie w poselskiej izbie... - Wskazał inne drzwi. W półmroku obszernej komnaty o bogatych sprzętach, wskazujących na jej specjalny charakter, Suchecki dostrzegł rozwalonego w fotelu Dymitra. Siedział ze spuszczoną głową i rękami złożonymi na brzuchu. Na stuk otwieranych drzwi mruknął nie unosząc głowy: - Gdzie leziesz? Przyjdziesz, jak cię zawołam... - Tak, carze batiuszko, witasz swego wiernego sługę? - ze zjadliwą ironią spytał Grigorij podchądząc do carskiego krzesła. Dymitr uniósł głowę i jakiś czas wpatrywał się w niego mętnym, mało co przytomnym spojrzeniem. Widać opary alkoholu tumaniły mu umysł, bo odezwał się, jakby rozstali się przed paru godzinami: - No i co? Czego się gapisz? - I po chwili, już trzeźwiej: - Dopiero teraz przypomniałeś sobie, że jeszcze żyję? Gdzieżeś się włóczył tyle miesięcy? - Czknął głośno, potem dodał,  jakby dla wykazania, że całkiem jeszcze pamięci nie stracił: - Przecież wreszcie ten pies już zdechł... Zdechł dzielny nasz kniaź... - powtórzył z krzywym uśmiechem. - Bóg sprawiedliwy ukarać go raczył - powiedział z powagą Suchecki. - Miałem jednak inne kłopoty i one to opóźniły mój powrót. - Czort z tobą... - Dymitr machnął ręką i zatopił palce w zmierzwionych włosach, drapiąc się po głowie. - Im mniej gadania, tym lepiej... Och, we łbie mi grzechoce... - Znów czknął. - Przykaż, niech przyniosą kwasu. Suchecki klasnął w dłonie, a kiedy po dłuższej chwili pachołek wysunął głowę zza uchylonych drzwi, przekazał mu polecenie Dymitra. - Jak tam teraz w Moskwie? - zapytał Dymitr. - Zrzucili wreszcie tego opryszka z tronu? Szykują go dla mnie? - Roześmiał się drwiąco, zaraz jednak zacisnął usta i zmarszczywszy brwi, spojrzał na przybysza. - No, czego milczysz? Nie masz nic do gadania? Niczego, com winien wiedzieć? - Gadać jest o czym, ale poczekam, aż gorzałka wyparuje ci ze łba. Wszedł pacholik niosąc dzban i kubki. Dymitr wyrwał mu z ręki dzban, od razu przechylił do ust i pił łapczywie, nie zważając, że część płynu ścieka mu po brodzie i moczy rozchełstaną koszulę. Wreszcie odstawił naczynie i wytarł usta dłonią.  - Uff... lżej mi teraz... No, możemy gadać, jużem nieco oprzytomniał. - Zamiast o sobie wolę mówić o tym, com tu ujrzał. Dziewki w pościeli się walają, służba chodzi pijana, a i ty nie lepszy! - Większych trosk nie masz? - kpiąco prychnął Dymitr. - Bo ja mam... - O niektórych jużem słyszał. - O?... A o czym to? - Za nic cię mają! Nie tylko carskiej godności, ale własnej, człowieczej, nie umiałeś zachować! Na pijaństwie i  rozpuście czas ci schodzi, o resztę nie dbasz! Miast sprzymierzeńców kaptować, wrogów jeno masz dokoła! Jakżem z gnoju cię wydobył, tak i w gnoju skończysz! - Dobrze ci gadać! - Teraz Dymitr wybuchnął potokiem słów: - To diabelskie nasienie, Polaczki przeklęte wszystkiemu winne! Z goryczy piję i złości, nienawiść mi kubek wciska do ręki!

Za nic mnie mają, to prawda, ale pijaństwo, które mi wypominasz, to nie przyczyna, lecz skutek! Zdradzili mnie wszyscy podle, jak i ta dziwka Maryna, co z Zaruckim teraz się parzy! Grigorij, ojczulku, nijakiego respektu ni uszanowania mi nie okazują, bo wiedzą, że bez nich niczego nie osiągnę... Moskwy nie zdobędę, a jeszcze i gardło dam! Psy przeklęte, bodaj gnili za życia! Rozżalił się i ostatnie słowa dopowiadał chlipiąc i siąkając nosem. Wreszcie zamilkł i wsparty łokciami o poręcze krzesła zapatrzył się tępo przed siebie. Nie zwracał już uwagi na Sucheckiego, który w milczeniu wysłuchał jego żalów. Odezwał się dopiero po chwili: - A co na to Maryna? Przecież w ten sposób i ją poniżają? - Im dotkliwszą zadają mi poniewierkę, tym większy okazją jej respekt. A do tego ma swego przydupnika, owego pięknisia Zaruckiego, co skacze koło niej i na niej... - Ponoć i Sapieha jest jej przychylny? - Na razie tak, ale coś mi się widzi, że sam łakomym okiem spogląda na moskiewski tron, toteż może stąd ta przychylność... Suchecki pokręcił głową i spytał tylko: - Jakie zatem w tej sytuacji widzisz wyjście? - Przyjęcie propozycji, jaką otrzymałem z dworu Zygmunta. Przyobiecują mi Sambor lub Grodno w dożywocie, jeśli ustąpię z placu. - No i? - Może byłoby to wyjście... Sam nie wiem... Suchecki zacisnął usta, by nie wybuchnąć potokiem przekleństw, nie takiego bowiem ukoronowania swoich planów się spodziewał. Sama Opatrzność rozprawiła się z Wasylem, a teraz okazywało się, że wybrany człowiek nie jest zdolny do odegrania wyznaczonej mu roli. Grigorij zdołał wszakże opanować wściekłość i spytał z pozornym spokojem: - A co na to Maryna? - powtórzył uprzednie pytanie. - Ano, właśnie... Słyszeć o tym nie chce, suka przeklęta... Nie mnie, ale swego pętaka chce widzieć na carskim tronie! - Tak... - Suchecki skwitował tę wiadomość tylko tym jednym słowem, jakby chciał ukryć za nim nurtujące go myśli. Odszedł od stołu, przy którym siedział Dymitr, i wolnym krokiem przemierzył komnatę. Wściekłość z wolna w nim wygasała, pozostawała jednak zimna nienawiść szukająca ujścia. Dymitr wiódł za nim spojrzeniem, wreszcie przerwał zaległą ciszę: - Cóżeś tak długo robił w Moskwie? Kiedy dowiedziałem się, że Rożyński zmarł, radowałem się ze spełnionej zemsty. Ale dlaczego nie wracałeś tak długo? Gdybyś był przy mnie, może inaczej potoczyłyby się sprawy. - Przygotowania zajęły mi dużo czasu, więcej, niżem przypuszczał. Byłem jednak zależny od człowieka, który udzielił mi pomocy i dał właściwych ludzi.   - Co to za jedni? - Mężczyzna i dziewka. - Tylko dwoje? - Dwoje, ale groźniejsi od tatarskiej sotni. - Gdzie teraz są? - Tu, przy mnie. - Trzymaj ich, mogą się przydać. - Dlatego też wziąłem ich ze sobą. Byli wszakże na żołdzie Wasyla, a teraz są na twoim, mnie zaś pieniądze już się skończyły. - Chociażbym miał trawę żreć, a ich opłacę! Wycisnę jeszcze z  Walawskiego, wiele trzeba. Trzymaj ich zatem przy sobie. Trzymaj, bom wszystko rozważył i chcę żądać od ciebie zapłaty, bo za twoją przyczyną znalazłem się w tej biedzie! - Za moją przyczyną? - ze zdumieniem spytał stary szlachcic i zaraz dorzucił, ale już ogarnięty gniewem: - A nie za swoją czasami? Nie dlatego, żeś Maryny nie umiał uszanować, nie widział w niej swej głównej podpory? Żeś grubiańsko i bez nijakiej politycznej przebiegłości polskich dowódców traktował, przez co pozwoliłeś Rożyńskiemu wziąć wodze w ręce miast samemu je dzierżyć, że wreszcie pijaństwem łeb sobie mroczyłeś zamiast trzeźwość myśli zachować?! I teraz mnie o swoją niedolę obwiniasz?! Tfu, do czorta, głupi byłeś i głupi pozostałeś! - Stary szlachcic, poczerwieniały na twarzy z oburzenia i wysiłku długiej przemowy, splunął na kobierzec. - A obwiniam! - z uporem powtórzył Dymitr. - Boś to ty pchnął mnie na tę drogę, ty niby szatan skusiłeś mirażem władztwa i bogactw! Tyś mnie zwiódł i od ciebie teraz będę żądał zapłaty! - Zapłaty? - powtórzył Grigorij Pawłowicz, nadal zaskoczony słowami samozwańca. - Jakiej to zapłaty chcesz żądać? - Jako człek już stracony - nieoczekiwanie poważnie i ze spokojem powiedział Dymitr, zapatrzony w dywan u swych nóg, i mówił dalej, jakby w odpowiedzi własnym myślom: - Nie ma wielkich nadziei, abym wylazł z tej jamy, w jaką wpadłem, być może przez swoją głupotę. Toteż pozostała mi tylko zemsta, i chcę, abyś ty jej dokonał! Potrzebne pieniądze ci dam, ty zaś będziesz moim mścicielem. W ten sposób, jeśli przyjdzie mi głowę położyć, nie ciebie będę o to winił z tamtego świata, bo jeśli me żądanie zgodzisz się spełnić, rachunek ze mną, żywym czy martwym, wyrównasz... - Kogo swoją zemstą chciałbyś dosięgnąć? - cicho spytał Suchecki.  - Tych, których znienawidziłem do głębi serca, którzy, przeniewiercy, podstępni i kłamliwi, wpędzili mnie w nieszczęście, a zaś porzucili niczym dziurawy, do niczego niezdatny garnek! Przeklęte psy tylko łupów żądne, niech za moją zgubę sami zapłacą! - Dymitr, choć coraz bardziej wzburzony, również zniżył głos. - Jakże ową zemstę widzisz? Przecież sam przeciw ich siłom nie stanę... - Toteż nie siłą, lecz podstępem trzeba ich zmóc! żołnierzy, i to dobrych, mają tysiące i tym rady nie dasz, ale wystarczy wodzów ich pozbawić, a wówczas i najlepszy żołnierz nie przyniesie pożytku. W wodzów trzeba ci uderzyć, bo bez nich niczego nie zdziałają. Wówczas ja serce zemstą nakarmię, a ty krom mnie i matce Rosji oddasz przysługę! Grigorijem Pawłowiczem mocno wstrząsnęło usłyszane żądanie, a także i ocena tego prostaka. Sam już dostrzegł zmianę sytuacji i przemyśliwał nad dalszym działaniem. Doznany zawód  napawał go goryczą, bo klęska jego zamysłu była wyraźna, jak i widoczny koniec kariery drugiego samozwańca, toteż mimo woli szukał ujścia dla miotającego nim gniewu. Teraz to żądanie, nieoczekiwane wobec prostactwa jego wybrańca, wskazywało mu drogę dalszych działań, których ostateczny cel wydawał się wart wysiłku. Milczał jednak chwilę, zanim odpowiedział: - Sprawa godna rozważenia... Tym bardziej teraz, kiedy służyć nie mam już komu... - Uwolniłbyś kraj od przeklętego najeźdźcy, a mnie uradował duszę! A jeśli zginę, z tamtego świata nie będę cię przynajmniej przeklinał... Grigorij Pawłowicz uśmiechnął się drwiąco na to ostatnie zapewnienie i odpowiedział z powagą: - Pomyślę nad tym, coś mi rzekł. Ale to nie będzie tania impreza... - O to n iech cię głowa nie boli! Jakem rzekł, pieniądze na to znajdę. W kilka dni po tej rozmowie Sapieha ruszył wojsko, by zbliżyć się ku Moskwie i tam zadecydować o dalszych działaniach. Po drodze zdobył monaster Pafnucego, potem zatrzymał się o trzy mile od stolicy. Towarzyszący mu Dymitr i Maryna stanęli kwaterą w niedaleko położonym monasterze Nowe Hroszy, a z nimi i ataman Zarucki ze swymi Kozakami. Kniaź Mścisławski w imieniu Rady Bojarów wręcz zażądał od hetmana Żółkiewskiego rozprawy z samozwańcem, by chociaż od tej strony odsunąć od stolicy zagrożenie. Ponieważ propozycja polskich kół dworskich nadania samozwańcowi Grodna lub Sambora w dożywocie została nie przez Dymitra, lecz Marynę odrzucona, i to w sposób obraźliwy, Żółkiewski dał posłuch naleganiom Mścisławskiego i przyjął pod rozkazy ofiarowane mu w tym celu wojska moskiewskie. Jednocześnie w tym czasie wyjeżdżało do Smoleńska liczne poselstwo bojarskie z metropolitą Filaretem i kniaziem Golicynem na czele, by skłonić króla Zygmunta do wyrażenia zgody na objęcie przez królewicza Władysława moskiewskiego tronu. Dopiero więc po wyprawieniu tego poselstwa wyruszył hetman przeciw samozwańcowi. Ten bowiem opuścił Kaługę i korzystając z przychylności, jaką Sapieha darzył Marynę, niejako pod jego opiekę wraz z nią udał się pod Moskwę, by za radą Sucheckiego być bliżej zdarzeń, które mogły zadecydować o jego losie. Toteż zatrzymał się w Monasterze Uhreckim czekając na wynik spodziewanej, bratobójczej walki pomiędzy uświackim starostą a Żółkiewskim. Wojsko - piętnaście tysięcy żołnierzy moskiewskich i dwa tysiące jazdy polskiej - dla skrócenia drogi przeszło przez Moskwę nocą z piątego na szósty września 1610 roku. Wyszło  południowymi bramami i skierowało się na Nowe Hroszy. Pan Sapieha był jednak zbyt dobrym wodzem, by dać się zaskoczyć. Kiedy bowiem już świtaniem zbliżono się do celu wyprawy, Żółkiewski i towarzyszący mu kniaź Mścisławski otrzymali meldunek od straży przedniej, że wojska nieprzyjacielskie stoją uszeregowane do bitwy na pół mili od monasteru.  Hetman, nie przerywając marszu, pośpieszył do czołowych oddziałów i wkrótce ujrzał sapieżyńskie chorągwie rozciągnięte na szerokim polu. Galopował od nich mały oddziałek jezdnych z powiewającą na wietrze białą chorągwią. Jak się potem okazało, był to pułkownik Pobiedziński z kilku rotmistrzami, który imieniem braci szlachty przybył prosić hetmana, by nie następował na nich i nie przelewał bratniej krwi, lecz szukał porozumienia, które, jak wierzą, niechybnie nastąpi. Mimo niezadowolenia kniazia Mścisławskiego, pragnącego od razu rozpoczynać bitwę, hetman wdał się w rozmowę z przybyłymi oficerami. Jeszcze w trakcie jej trwania nadleciał kolejny oddział, tym razem z samym panem Sapiehą na czele. Podjeżdżając do powiewającego na wietrze hetmańskiego buńczuka, już z dala zdjął kołpak dla okazania należnego respektu. Kiedy zaś stanął przy wierzchowcu pana Żółkiewskiego i uścisnął podaną mu dłoń, odezwał się: - Nie było moim zamiarem chwytać przeciw braciom za oręż, ale raczej, połączywszy siły, skłonić Dymitra do zgody, a chociażby nawet ustąpienia z placu. Wszakże, mości hetmanie, skoroś zbrojnie przeciw mnie ruszył, masz oto moich żołnierzy gotowych do bitwy! - Wcale nie pragnę, aby do niej doszło, mości starosto - odparł hetman. - W przeciwnym razie nie wiedlibyśmy tej rozmowy. Do bitwy nie bądź waść jednak zbyt skory, bo miałbyś do czynienia ze zbyt znaczną przewagą, której nie sprostałaby ani dzielność żołnierza, ani talenta wodza. Nie o to jednak chodzi, by brać się za łby, ale próbować, czy do ugody nie można by dojść. - Chętnie tedy wysłucham, jak ową ugodę wasza wielmożność widzisz... - odparł z uśmiechem pan Sapieha. Ta pierwsza wymiana zdań dopiero się rozpoczęła, a już pognali ku sobie co gorętszej krwi harcownicy, krzyżując ostrza i tańcząc koło siebie końmi w przebitewnych potyczkach. Toteż Sapieha, spojrzawszy za siebie, urwał wypowiedź i zaproponował: - Trzeba chyba wprzód wojska cofnąć, bo gotowe same rozpocząć bitwę... Żółkiewski przychylił się do tej propozycji. Rozkazy zostały wydane i linie obu wojsk zaczęły opuszczać zajmowane stanowiska. Rozmowy, już w spokojniejszej atmosferze, wszczęto na nowo. Hetman poinformował pana Sapiehę o propozycjach przesłanych Dymitrowi i urągliwych odpowiedziach, jakie otrzymał od niego, a zwłaszcza od Maryny. Ostatecznie uchwalono ponowienie tych propozycji, gdyby zaś i teraz zostały odrzucone, pan Sapieha zobowiązał się nie popierać nadal samozwańca. Porozumienia tego nie spisano, a jedynie obaj wodzowie potwierdzili jego przyjęcie uściskiem dłoni. Jednak i tym razem Maryna odrzuciła ofiarowane zabezpieczenie. Zgodnie więc z daną obietnicą Sapieha odstąpił samozwańca i wkrótce potem wyjechał do swego Uświatu. Hetman miał jeszcze sporo kłopotów z jego żołnierstwem, które w większości nie chciało podporządkować się decyzji swego wodza, obstając przy dalszej służbie u Dymitra. Dopiero po przewlekłych sporach udało się skłonić nieposłuszne chorągwie do udania się na zimowe leże w siewierskie ziemie. Wrześniowa noc była ciepła, ale że niebo pokrywały chmury, więc ciemna choć oko wykol. Konie Dymitra i Sucheckiego szły bok przy boku, stukając kopytami o twardą ziemię polnej drogi. Tuż za nimi kłusował oddział tatarskiej straży przybocznej pod wodzą Uruzowa, a parę stai dalej toczyła się kareta i wozy Maryny, otoczone Kozakami Zaruckiego. Gdzieś w przodzie szła niewidoczna w nocnej czerni straż przednia, przed obu jeźdźcami zaś jechał pacholik z kagańcem zawieszonym na wysokiej tyce. Falujący na wietrze płomień rzucał krąg czerwonego, chybotliwego światła, którego blask nie sięgał wszakże dalej niż do poboczy drogi. Carskiej parze, ostrzeżonej w ostatniej chwili, udało się uj×ć tuż przed przybyciem żołnierzy pana Żółkiewskiego, którzy dostali rozkaz pojmać ich i stawić przed jego oblicze.
Uciekali teraz do Kaługi, jak dotąd wiernej samozwańcowi. Już koło południa stało się panu Sucheckiemu jasne, że sprawy źle idą. Powiadomiony o nadciągnięciu wojsk hetmańskich i rozpoczętych rozmowach z Sapiehą wysłał z monasteru paru co sprytniejszych dworaków, by dotarli w pobliże toczących się rozmów i starali się dowiadywać, jaki mają przebieg. Stary lis był bowiem świadom, że nadchodzi najbardziej krytyczna chwila w karierze jego wybrańca. Po pierwszych wieściach przyszły następne, że rozmowy trwają, co już było niepokojące. Pod wieczór zaś nadleciał kolejny goniec z wieścią, że obaj rozmówcy podali sobie dłonie. Oznaczało to, że nad głową Dymitra zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Dał więc obojgu godzinę na spakowanie tobołów, a straży tatarskiej i Kozakom za karmienie koni. Mimo że od kilku godzin byli już w drodze i groźba pogoni znacznie się zmniejszyła, nieskoro im było do rozmowy. Toteż jechali obok siebie w milczeniu, kiwając się w kulbakach. Czerwony blask kagańca nie wybiegał dalej niż na kilka kroków, wszakże nieco oświetlał drogę. Chwilami padał przed końskie łby, by za chwilę, targnięty wiatrem, umknąć w bok i wyrwać z czerni nocy kontury drzew na poboczu. Wyłaniały się wówczas z ciemności, a kiedy światło pomknęło dalej, znów w niej się kryły. W ciszy nocy słychać było tylko głuche dudnienie kopyt, od czasu do czasu rozległo się parsknięcie wierzchowca lub zaskrzypiała skóra siodła. Dymitr odezwał się w ciemnościach, głośno widać ciągnąc swoją myśl: - ...przynajmniej dożyłbym w dostatku i spokoju reszty swoich dni... Ale nie chciała, suka przeklęta... Suchecki domyślił się, o czym towarzysz mówi, więc spytał: - Cóżeś zatem odpowiedział posłowi Źółkiewskiemu? - że przedkładam służbę u chłopa nad Zygmuntowy chleb. - A ona? - Jeszcze dosadniej! Jakby już siedziała na carskim tronie! - Hm... - mruknął stary szlachcic, po czym dodał: - Toteż uciekamy teraz po nocy niczym złodzieje... - Ten jej gaszek, Zarucki, podbuntował ją do tego. Nie chce jej z rąk wypuścić, bo własne ma plany! - wybuchnął Dymitr. Suchecki obejrzał się. Zobaczył tuż za plecami łeb konia dowódcy tatarskiej straży Uruzowa, rzucił mu więc rozkazująco: - Przyciągnij no wodze i odstań od nas, byśmy mogli z carem batiuszką spokojnie pogadać! - Według waszej woli, panie... - Tatar musiał wstrzymać wierzchowca, bo jego głos  dobiegł już z głębi ciemności. Grigorij Pawłowicz podjął rozmowę: - Zarucki na carską koronę nie może liczyć, gdyż bojarstwo nigdy go nie uzna. - Toteż ponoć obiecuje Marynie, że jej szczeniaka po tamtym Dymitrze osadzi na tronie. Wówczas byłby pierwszą osobą w całym moskiewskim kraju, to po co mu korona? Suchecki zmienił temat: - Po przybyciu do Kaługi wyślę posłańców, by zwiedzieli się, co słychać w Moskwie, gdyż od nowa trzeba nam szukać sprzymierzeńców. Nie całe kozactwo stoi za Zaruckim i nie wszystkie polskie chorągwie opowiedziały się za Zygmuntem.  - Pies z nimi tańcował, gady przeklęte! Nie chcę nic o nich słyszeć. Zdradzieckie sobaki, rodzoną matkę za złoto daliby w niewolę! Słowa Dymitra były przesycone tak zajadłą nienawiścią, że stary szlachcic z mimowolnym uznaniem spojrzał na swego towarzysza, którego dotąd miał za lichą miernotę. Kiedy więc odezwał się, w jego głosie pojawił się pojednawczy akcent: - Pókiś zdrów i głowę nosisz na karku, nie wolno ci tracić nadziei. Każdy dzień może przynieść odmianę fortuny. Bojarzy wadzą się ze sobą w wyścigu do tronu, Zygmunt takoż pcha się na niego, nieskory dać im syna, a niech nie stanie Żółkiewskiego, wszyscy polscy wodzowie wezmą się za łby.  - Nie wierzę już w fortunę, bo prawdziwie zwą ją kapryśną niewiastą, jako że kurewską ma naturę. Możesz sobie posłańców do Moskwy słać, ale skoro już o polskich wodzach mówimy, obiecałeś odpowiedź mi dać... Jakaż jest ona? Suchecki nie odpowiedział od razu. Słychać było tylko stukot końskich kopyt, toteż Dymitr rzucił ze zniecierpliwieniem: - Nie słyszałeś, o co pytałem?! Czemu nie odpowiadasz? Na to ponaglenie rozległ się w ciemnościach głos starego szlachcica: - Rozważyłem sobie twoją wolę, Dymitrze. Wykonam ją, ale tylko jeśliby ciebie nie stało, bo wówczas już jedynie matce Rusi pozostanie mi służyć... - Przysięgasz mi to? - Przysięgam... - Dziękuję ci, wierny mój druhu... - z powagą odpowiedział Dymitr ściszając głos. - Pocieszyłeś moje serce. W Kałudze dam ci zaopatrzenie i ruszaj nie czekając, aż mój los się spełni... Zamilkli obaj i w mrokach nocy słychać było tylko stłumiony grzmot kłusującego oddziału. Coraz większe poważanie u bojarów zdobywał sobie pan Żółkiewski. Owemu jego nocnemu przemarszowi byli niektórzy przeciwni, gdyż obawiali się swawoli polskiego żołnierza, mając po temu liczne powody. Jednak karność, porządek i sprawność, jaką okazały chorągwie w czasie tej nocy, ciągnąc przez uśpione ulice miasta pod osobistym dowództwem hetmana, jeszcze bardziej wzmogły to poważanie. Toteż bojąc się bojarskich waśni i spisków w walce o tron, uznawano w nim bez sprzeciwów zarządcę kraju do czasu objęcia tronu przez królewicza Władysława. Zagrożenie bezpieczeństwa Moskwy, jakie owe spory mogły przynieść, najlepiej rozumiał mądry kniaź Mścisławski. On też był głównym rzecznikiem przekazania panu Żółkiewskiemu skarbca carów rosyjskich oraz majątków wtrąconych do więzienia braci Szujskich. Wasyl, jak wiadomo, po przymusowym postrzyżeniu został jako mnich osadzony w Czudowym Monasterze, Iwan zaś i Dymitr - w twierdzy Białej. Rada Bojarów prosiła też hetmana o obsadzenie Moskwy przez polskich żołnierzy, bała się bowiem buntu carskich strzelców sprzyjających Wasylowi. Weszły więc do stolicy w pierwszej połowie października pułki Zborowskiego, Kazanowskiego, Weihera, Strusia  i Gosiewskiego oraz roty niemiecko_szwedzkie, które pod Kłuszynem przeszły na polską stronę. Zborowski ze swymi chorągwiami stanął w Biełogorodzie, Kazanowski w Kitajgorodzie, pułki hetmańskie w Krymgorodzie, zwanym też Kremlinem, a oddziały Gosiewskiego o ćwierć mili za miastem, w Nowodiewiczym Monasterze. Wiaźmę, Borysów i Możajsk obsadziły wojska Strusia i kniazia Poryckiego. Ogólna liczba żołnierza, jaką rozporządzał hetman, nie licząc piechoty, przekraczała nieco sześć tysięcy. Tymczasem do uszu Żółkiewskiego zaczęły dochodzić ze Smoleńska niezbyt pomyślne wiadomości, a wszystkie mówiły o knowaniach wrogich mu Potockich. Mimo więc że jego obecność w Moskwie była konieczna, postanowił udać się do smoleńskiego obozu, by tam osobiście zabiegać o królewską decyzję i w ten sposób dotrzymać sierpniowego paktu, potwierdzonego przysięgą i własnym podpisem. Aby swemu przybyciu nadać większy splendor i pozyskać królewską przychylność, wysłał chorągwie do Czudowego Monasteru i Białej z rozkazami ściągnięcia do Moskwy więźniów, by topomiędzy jego gajami, ogrodami, sadami, dworzyszczami i dworami, domami, a nawet i kurnymi chatami. Cała ludno×ć opu×ciła domostwa, by zaspokoić ciekawość i na własne oczy ujrzeć tę czarnowłosą Polkę, co miała zasiąść na carskim tronie u boku swego młodego małżonka. Grzmot okrzyków rozbrzmiewał szeroko i podążał za posuwającymi się pojazdami i towarzyszącą im eskortą. Nawet nie widząc owego wspaniałego widowiska, można było rozeznać, gdzie w danej chwili znajduje się orszak.''

 Król Zygmunt III Waza

 Spalenie Moskwy
‘’Dwudziestego ósmego marca, w palmową niedzielę, pan Gosiewski, w poszanowaniu obyczajów, zezwolił patriarsze, by zgodnie z religijnym obrzędem objechał miasto na oślicy. ‘’ ‘’Czoło tłumu podchodziło już do najbliższej barykady. Coraz więcej wrzeszczących, brodatych napastników przedzierało się przez nie i dźwigając drabiny biegło ku palisadzie. Gruchnęły strzały i tyny pokryła chmura prochowego dymu. Jeszcze nie zdążył odpłynąć, kiedy z jego kłębów wytrysnęły kolejne języki ognia. Kanonada rozgorzała na dobre, nieprzerwanym hukiem wystrzałów grzmiały rusznice i muszkiety. Z pierwszych szeregów nacierających mało co zostało, następne na chwilę przystanęły, potem zawróciły i rzuciły się z powrotem ku barykadom, by za nimi szukać schronienia. Na przedpolu zostały zwłoki zabitych i ranni, którzy, czołgając się, próbowali także ujść do swoich. Strzelanina ustała, bo i rozgrzane lufy zaczęły parzyć ręce. Jednak przerwa w walce nie trwała długo. Rozległy się rzucane gdzieś z dala rozkazy i nowa fala śmiałków popłynęła ku palisadzie. Ta znów pokryła się smugami dymów i zagrzmiała strzałami. Następne kolumny napastników znów się cofnęły ulegając sile ognia, ale nie dobiegli jeszcze do barykad, kiedy runęły stamtąd nowe zastępy, zepchnęły uciekających i pognały ich ponownie w stronę zionącego śmiercią szańca. Masa nacierających była tak wielka, że mimo licznego ubytku w szeregach zdołała dotrzeć do palisady i poczęła przystawiać drabiny. Niektóre zdołano obalić, na innych cięto ukazujące się łby, toteż wkrótce zwały trupów zaległy przedpole. Wreszcie i tym razem natarcie załamało się i reszta niedobitków rzuciła się do ucieczki popędzana ogniem rusznic; przeto wielu z nich legło, zanim dostali się do swoich kryjówek. Nastąpiła przerwa w walce. Nauczka musiała poskutkować, bo szturmów nie wznawiano. Kiedy zaś przerwa zaczęła się przedłużać, wielu żołnierzy uznało, że przeciwnik stracił już ochotę do walki i zapewne jej poniecha. Niebawem przekonali się jednak, że nadzieje te były płonne, dostrzeżono bowiem w pewnej chwili poruszenie wśród zalegających barykady moskwiczan, a wkrótce jakiś śmiałek wspiął się na nią i grożąc pięścią, zaczął wykrzykiwać: - Opołczenije priszło, sam kniaź Pożarski idiot nam w pomoszcz! On wam, polskije sukinsyny, pokażet, kak wojewa~t! Ni odin z was nie wierniotsa domoj! Sobaki oczistiat wasze kosti! Pan Zborowski nie wiedział, co tym wołaniu sądzić. Czy była to tylko plotka puszczona dla poprawy nastroju własnych ludzi, a także dla zastraszenia przeciwnika, czy też istotnie należało się liczyć z przybyciem tego doświadczonego wodza. Było wiadome, że zbliżał się do Moskwy, więc taka możliwość istniała. Wątpliwości pana Aleksandra nie trwały długo, gdyż wkrótce posterunki rozmieszczone na dachach doniosły o zbliżaniu się nowych oddziałów, a w chwilę potem oznajmiły, że widzą ciągnione ku barykadom armaty. Trudno było dociec, skąd się raptem wzięły. Czy istotnie przyprowadził je ze sobą Pożarski, czy też ściągnięto je tylko z pobliskich baszt? Odpowiedź na to pytanie okazała się jednak mało istotna, kiedy ujrzano ich lufy sterczące spoza barykad. Niebawem też zagrzmiały ogniem, podskakując przy strzałach jak rozeźlone psy. Pierwsze pociski przeleciały górą, ale pan Zborowski nie czekał na poprawę celności ognia. Skinął na trąbacza, a kiedy przebrzmiał donośny głos jego trąby, rzucił rozkaz wsiadania na konie. Odwalono bale podpierające wrota, rozwarto wierzeje i uformowana już chorągiew pełnym galopem wypadła na ulicę z uniesionymi ponad głową szablami. Znojną mieli żołnierze robotę, kiedy dopadli barykad. Przebyli je wprawdzie kolejnymi skokami wierzchowców, ale potem gęsty tłum, choć zbrojny licho, samą liczbą zmuszał do największego wysiłku. Ciosy szabel spadały  raz po raz, zanim przeciwnik zdążył unieść swą broń, zamachnąć się toporem czy łańcuchem, a jeszcze, porażony, nie dosięgnął ziemi, kiedy następne cięcie zwalało z nóg następnego wojownika. Chorągiew z wolna torowała sobie drogę przez gąszcz rozwścieczonego ludu. Jednak nie wiadomo, czym by wreszcie skończyła się ta walka i czy zmożony nią żołnierz nie uległby wreszcie przewadze liczby, gdyby nie reszta chorągwi pana Zborowskiego, która zaczęła nadlatywać z pomocą. Przyszła w samą porę, przynosząc ulgę zmordowanemu żołnierzowi. Teraz tłum rzedniał szybko, aż wreszcie jego resztki poczęły rozbiegać się i kryć po zaułkach. Połączywszy swe siły pan Zborowski już bez większego  trudu przebił się przez zbrojne watahy, próbujące zastąpić mu drogę, i wkrótce wjechał w bramy Kitajgorodu. Nastał wieczór, a z nim ciemność ogarnęła miasto. Nikt w nim jednak nie spał, bo nie do snu było wojsku, zamkniętemu w Kitajgorodzie i Kremlinie, i nie do snu jego mieszkańcom gotującym się do wszczęcia walki o pierwszym brzasku. We wszystkich cerkwiach popi odprawiali nabożeństwa, a pan Gosiewski zwołał naradę starszych rangą dowódców, którym przedstawił położenie i pytał, jakie by widzieli z niego wyjście. Zostali bowiem zamknięci w obu zamkach z odciętym dowozem żywności, a zapasów zbyt wiele nie było. Nie było też możności użycia najmocniejszej broni, jaką stanowiła kawaleria, bo czy zamknięta murami, czy w wąskich ulicach miasta - na wiele się nie zdała. Jakie więc widzą wyjście? Może dokonać próby przebicia się przez pierścień oblężenia? Ale przecież ów pierścień to również zabudowania miasta, a zatem trzeba zostawić konie i przebijać się pieszo... Wówczas, bez wierzchowców i tak skazani byliby na zagładę, bo nie sprostają ciągnącym na Moskwę Łopunowowi czy Zaruckiemu. Po tej przemowie zaległo milczenie, gdyż trudno było znaleźć wyjście od takiej opresji. Wreszcie odezwał się Kazanowski: - Nie widzę innego sposobu jak przebrać paru śmiałków i wysłać do naszych. Niech gońcy biegną do Możajska, do Wiaźmy, a nawet  samego Smoleńska i niech proszą o sukurs... Ta rada nie znalazła jednak uznania, bo każdy czuł, że na szwank naraża żołnierski honor. Przyszłoby potem wysłuchiwać śmiechów, że bez niańki wojować niezdolni... Co innego bowiem wołać o pomoc dzierżąc w garści szablę, a co innego znajdując się w saku. Znów więc zapanowało milczenie, dopóki nie odezwał się jeden z pułkowników, a był to bodaj towarzysz Marchocki: - Przypomniał mi się właśnie Osipow... Może by tak spróbować tego sposobu i teraz? Tam wszakże wyrwaliśmy się z matni. - Co waćpan masz na myśli? - zainteresował się Gosiewski. - Co zdarzyło się pod Osipowem?  - Wyparliśmy wroga ogniem, wznieciwszy pożar...   - Pożar? - Błysk zainteresowania ukazał się w oczach starosty. - Hm... ogniem, mówisz? Nie potrzebował długo zastanawiać się, bo wszyscy także dostrzegli skuteczność tego sposobu, toteż szmerem aprobaty przyjęto propozycję. Zaczęto zaraz radzić, już tylko jak i kiedy przystąpić do wykonania. Narada długo nie trwała i w godzinę po niej małe oddziały, wyposażone w łuczywo, pakuły i smołę, wymknęły się z zamku i zniknęły rozpraszając się w ciemności nocy. Ponieważ dzień był dżdżysty i przez to dachy i ściany mokre, wydano polecenie, by rozniecać ogień wewnątrz budynków. Skutkiem tego należało liczyć się z oporem, przeto wyznaczonym do podpalania pachołkom przydano zbrojnych. Jedlina dowiedział się o rychłej wyprawie i od razu pojął, jaką mu dawała szansę. Ale jednocześnie przeraziła go decyzja podjęta przez wojskową starszyznę, bo wzmagała niebezpieczeństwo zawisłe nad głową jego lubej. Pocieszał się jednak, że dom Wołnowów nie tak szybko znajdzie się w zasięgu ognia, on więc zdoła nadążyć z  ratunkiem. Potem przywiezie kobiety do Kitajgorodu, tu zaś będą mogły znaleźć schronienie, bo większość domów stało pustych. Postanowili ruszyć z całą czeladzią, by zapewnić sobie jak najsilniejszą ochronę, a także zabrać zapasowe konie. Za radą porucznika Chęcińskiego czekali, dopóki nie zapłoną domostwa i  nie ruszą pierwsi uciekinierzy, bo nikt wówczas nie będzie zwracał uwagi na nic innego jak na własny ratunek. Tymczasem zebrani na murach dowódcy starali się przebić wzrokiem smolistą czerń nocy, wypatrując pierwszych ogni. Czas jednak mijał, lecz nigdzie nie zabłysła nawet iskra. Miasto pokrywała czarna, nieprzenikniona zasłona ciemności, jaką zaciąga noc przy zasnutym chmurami niebie. Zaczęto już obawiać się o rezultat wyprawy, snując różne przypuszczenia co do przyczyn niepowodzenia. Te niewesołe rozważania przerwał wreszcie nikły płomyczek, który raptem ukazał się gdzieś w dali. Wkrótce pojawił się i drugi, a za nim następne, nie trwało długo, a rozbłysnął cały ich różaniec, zlewając się szybko w coraz jaśniejszą, ruchliwą wstęgę ognia. Pożar, wzniecony z trudem, rozprzestrzeniał się teraz z zaborczą chyżością. Języki płomieni początkowo tylko lizały ściany kolejnych zabudowań, jakby próbując ich smaku, a potem rzucały się na nie, obejmowały czerwonymi ramionami i pożerały łapczywie. Drewniane domy paliły się z trzaskiem i hukiem, tryskając w górę mrowiem iskier. Mały oddział Nikodema wypadł z bramy i zawrócił w drogę wiodącą pomiędzy murem Kitajgorodu a głównym nurtem Nieglinki. Domów tu nie było, bo na przedmurzu budować nie było wolno, więc i ludzi także. Pędzili w ciemności, zmierzając ku północno_wschodniemu narożnikowi zamku, tam bowiem most, przerzucony przez boczną odnogę rzeczki, pozwalał przedostać się na drugi brzeg, gdzie we wschodniej części Biełogorodu leżał dworek Wołnowów. Na razie mieli pożar z dala za sobą, jednak coraz szersza łuna zmuszała do pośpiechu, gdyż ogień mógł się łacno okazać szybszy i zagrodzić im drogę. Pod kopytami koni most zagrzmiał nagle niby bęben pod gradem uderzeń, a potem, kiedy minął go ostatni jeździec, równie raptownie dudnienie ucichło. Zaraz za mostem zagłębili się w ulice miasta. Początkowo zupełna czerń nocy z wolna jakby roztapiała się w ciepłej poświacie coraz bliższego pożaru. Coraz jaśniejszy blask łuny wydobywał z mroków sylwetki domów i krzątających się przy nich ludzi, a na czerwonym tle, jakie łuna rozpostarła nad miastem, tym ostrzej rysowały się czarne kontury dachów, baszt i cerkiewnych kopuł, jakby znieruchomiałych z przerażenia wobec rychłej zagłady. Tłum uciekających zaczął wypełniać ulice. Ludzie gorączkowymi krzykami poganiali i tak już wystraszone konie i bydło, inni pchali przed sobą ręczne wózki, ale większość swój dobytek dźwigała na plecach. Nikt więc nie zwracał uwagi na mały oddział jeźdźców, tym bardziej, że na hełmys i szyszaki czy też łebki pachołków ponaciągali zwykłe baranie czapy, pospolite w mieście, a zbroje przykryli opończami. Zresztą gdyby ktoś nabrał nawet podejrzeń, to i tak gnali zbyt szybko, by można było ich wstrzymać. Nikodem drogą znał dobrze, toteż prowadził bez wahań i wkrótce zdarli konie przed obejściem Wołnowów. Bramę zastali zawartą, więc w pierwszej chwili młody rycerz przeraził się, czy aby nie przybył za późno i kobiety już nie opuściły domu. Kiedy jednak rozwarłszy wierzeje wpadli na podwórze, dostrzegł światło sączące się spod jednej z okiennic, co natchnęło go nową nadzieją. Gnany niepokojem wpadł do stołowej izby. Tu ujrzał w świetle palących się świec trzy kobiece sylwetki klęczące przed ikoną. Na jego widok zerwały się na nogi, a służebna Awdokia, bo ona była tą trzecią, wybuchła lamentem: - Matko Bogurodzico, zmiłuj się! Bies nieczysty do nas przybieżał! Boże sprawiedliwy, ratuj nas, dziatki swoje! Lament ten był usprawiedliwiony, bo trudno było Nikodema poznać pod baranią czapą i rozwianą u ramion opończą.’’  ‘’O świcie 31 marca, a była to już środa Wielkiego Tygodnia, okazało się, że część Biełogorodu ocalała od pożaru,  być może z powodu luźniejszej zabudowy czy też skuteczniejszej walki z ogniem jej mieszkańców. Pan Gosiewski nie dał jednak za wygraną i dla bezpieczeństwa postanowił rzecz doprowadzić do końca, popierany zresztą w tej decyzji również przez bojarów z Sołtykowem na czele, który własny dwór podpalił osobiście. Przyczyną tego poparcia była raczej obawa o własne bezpieczeństwo w wypadku klęski Polaków. Radzili więc, by spalić również i Zamoskworeczje celem uzyskania wolnej drogi dla ewentualnych posiłków czy też na wypadek konieczności opuszczenia zajmowanych zamków. Tamtędy bowiem prowadziła najdogodniejsza droga na zachód, w kierunku Możajska i Wiaźmy. Pan Gosiewski uznał słuszność tych argumentów, nie czekał więc nocy, lecz rozkazał natychmiast przystąpić do akcji. światłość dnia ułatwiała jednak obronę, toteż ruszyły tym razem silne oddziały cudzoziemskiej piechoty, wzmocnione spieszoną chorągwią husarską i dwoma pancernych. Część z nich pan Gosiewski skierował do Biełogorodu, ale główne siły przeszły Moskwę i wdarły się do Zamoskworeczja. Tu napotkano oddziały opołczenija (pospolite ruszenie) kniazia Pożarskiego, pod dowództwem Pleszczejewa. Ten wszakże na widok Polaków stracił odwagę i rzuciwszy oręż, pierwszy obrócił się do ucieczki, pociągając za sobą swe wojsko. Druga linia obrońców pod wodzą Kołtowskiego także nie stawiała silniejszego oporu i po krótkiej walce poczęła uciekać. Wzniecony pożar wkrótce zaczął ogarniać Zamoskworeczje i rychło dotarł do otaczającej je drewnianej palisady, która wnet stanęła w płomieniach, buchając długą wstęgą ognia. W tym właśnie czasie umieszczone na basztach Kremlina i Kitajgorodu posterunki doniosły przebywającemu na murach panu Gosiewskiemu, że jacyś konni potykają się za płonącą palisadą z wojskami opołczenija. Niebawem okazało się, że walczą tam chorągwie Strusia pod jego osobistym dowództwem. Rad ze wsparcia pan Gosiewski pchnął zaraz posiłki, by wspomogły odsiecz i utorowały jej wolną drogę do Krymgorodu. Pan Struś dostrzegł owo wsparcie, decyzja zaś, jaką skutkiem tego powziął, świadczyła o niepospolitej odwadze tego rycerza. Ujrzano bowiem, jak obrócił się ku swoim żołnierzom i wskazując płonącą palisadę obnażoną szablą, rzucił się z koniem w ścianę ognia. Posłuszny rumak, zdarty wodzami, uniósł się w górę i zniknął w płomieniach. Za mgnienie wyłonił się z nich, ale owa krótka chwila wydała się patrzącym nie mieć kresu. Za dowódcą nadbiegli najbliżsi mu jeźdźcy i takoż pogrążali się w płomieniach, by wyłaniać się z nich potem niby czarci z piekielnych czeluści. Widać konie narzuciły kopytami nieco piasku, bo ogień w tym miejscu zmalał i nie buszował już tak gwałtownie, więc kolejni śmiałkowie nie podejmowali tak wielkiego hazardu, choć mimo to był on znaczny, gdyż jedno potknięcie czy upadek wierzchowca oznaczały ×mierć w płomieniach. Wkrótce wszystkie chorągwie pana Strusia przebyły ogniową zaporę i z okrzykami radości i podziwu witały się z oddziałami wysłanego im z zamku wsparcia, a potem razem już obróciły ku murom Kremlina. Stamtąd zaś zaczęli wyjeżdżać inni jeźdźcy, gdyż baczny na wszystko pan Gosiewski dostrzegł, że palisada tymczasem w wielu miejscach już się wypaliła i jego piechota walczy z przemożnymi siłami po jej drugiej stronie, z trudnością dając sobie radę z liczebną przewagą moskwiczan. Podesłał więc zaraz wsparcie, które zmusiło resztę wojska kniazia Pożarskiego do ucieczki. Daremnie dzielny kniaź starał  się opanować panikę i skierować pierzchających z powrotem do boju. Przerażenie ogarnęło już całe jego wojsko, więc walczył tylko ze swoją przyboczną drużyną. Niebawem ranny padł na ziemię, ale ocalał dzięki swym wiernym żołnierzom, którzy unieśli wodza i odwieźli do monasteru Trójcy świętej, dokąd uciekało i jego opołczenije. Leżąc już na wysłanym słomą wozie, płakał kniaź nad losem swej ojczyzny i jej stolicy, której zabrakło obrońcy.  Tam zaś strach owładnął sercami mieszkańców. Przerażenie okazało się silniejsze niż nienawiść, pragnienie życia przemogło pragnienie zemsty, rzucano więc broń. Ów strach przed śmiercią wiszącą nad głowami mącił myśli i kazał gnać przed siebie, byle ujść rzezi, nie słyszeć krzyku mordowanych, choćby nawet drogę ucieczki zagradzały płomienie. Toteż wielu zginęło w ogniu, ale jeszcze więcej od wrogiego oręża, który raził bez litości miotający się tłum. Aż wreszcie pokonana Moskwa ukorzyła się. Obalona na kolana błagała o łaskę, płacąc za nią życiem blisko stu tysięcy ofiar, które padły pod razami bądź zginęły w ogniu. Stosy trupów zaległy ulice i place, sięgając miejscami wzrostu człowieka, pełno ich było po domach, podwórkach, sklepach i szopach, spali snem wiecznym na schodach i poddaszach, w sieniach, izbach i piwnicach. Umilkły dzwony Biełogorodu i Zamoskworeczja, ucichły krzyki walczących, ustał szczęk oręża, słychać było tylko trzask płomieni dopalającego się miasta. Pozostali przy życiu jego mieszkańcy na klęczkach błagali  o litość. Na rozkaz Gosiewskiego przerwano masakrę, ale ludność musiała na nowo składać przysięgę na wierność carowi Władysławowi. Nie zdołał on jednak opanować wśród własnych żołnierzy żądzy rabunku, toteż rozgrabiono doszczętnie bogate magazyny, położone na terenie Kitajgorodu, dorwano się i do trunków, ucztując potem wśród pogorzelisk i trupów. Zwycięstwo było zupełne.’’ - Jeźdźcy Apokalipsy , K. Korkozowicz.

Pieśń na pamiątkę nieśmiertelną pułkownika K.J.M.
niezwyciężonego Józefa Aleksandra Lisowskiego

Gdy Mars harce zwodził zbrojny,
Pod czasem północnej wojny,
Był za Zygmunta Trzeciego,
Króla, Pana dzisiejszego,
Mąż jeden serca wielkiego,
Józef Lisowski miał imię,
Które po wszem świecie słynie.

Ten Moskwę wszerz, wzdłuż i w koło
Sprawując rycerskie koło,
Biorąc miasta, zamki, grody,
Przeszedł bez żadnej swej szkody.

Dla dobra pospolitego.
Nie żałując kosztu swego,
Chował rycerstwo cnotliwe,
Smiałe, mężne i zgodliwe.

Sam umial wojskiem szykować,
Z rycerstwem się dobrze chować,
Gdzie pomyślił, jechał śmiele,
Dokazał swym szczęściem wiele.
Tu zmierzył, a tam uderzył.

Naostatek schodząc z świata,
Mając spracowane lata,
Widząc czas swojej godziny
Rzekł do onej swej drużyny:

"Dziatki me starzy i młodzi,
Już mój zegarek dochodzi,
Już się ja na on świat stawię,
Wy tu zostaniecie w sławie!

Żyjcie w wspólnej miłości,
Strzegąc rycerskiej dzielności,
A mnie nie przepominając,
Przeciwniki swe płoszajcie".

Po tem się z nimi żegnając,
A Bogu ducha oddając,
Rzekł z skruchą padłszy na łoże
"Zmiłuj się nade mną Boże!"

Tam po śmierci ze czcią wielką,
Rycerstwo z ochotą wszelką,
Ciało jego pochowawszy,
Regiment nad sobą dawszy;

Temu kogo tam obrali,
Mężnie się pokazowali,
Po wszech stronach i gdzie trzeba,
Bóg im błogosławił z nieba.

Acz niektórzy gardła dali,
Krwią swą zapieczętowali,
Czerstwe męstwo swej dzielności,
Sława ich kwitnie w wieczności.
Czapliński pułkownik śmiały,
Rządząc wszystkiem czas niemały,
Zginął z swą wierną zasługą,
Na podjeździe pod Kaługą.

Rogawski i Kopaczowski,
Plecki, Czapski, Wyrzykowski,
Ci broniąc ojczyzny krwawie,
Doszli nieba w wspólnej sprawie.

Mrozowiecki w szturmie mężnym,
Pod Perchasławiem potężnym,
Przywódcą będąc z drugimi,
Poległ z ludźmi rycerskimi.

Kleczkowski w walecznej sprawie
Wiodąc pułki na Morawie,
Pod Bernem z działa zabity.
żyje żywot nieprzeżyty.

Teraz Kalinowski mężny,
Pułkownik szczęściem potężny.
Lisowskie pułki prowadzi.
I ma, na co się usadzi.

Znał moc jego bisurmanin,
Hordyniec sprośny poganin,
Znał ci go Rusin pierzchliwy,
I Wołoszyn zły zdradliwy.

Nawet Węgierscy panowie
Z Czechami kalwinistowie...
To teraz wszystko ustaje,
Bóg zwycięstwo naszym daje...

(Bibl. Jagiellońska i Krasińskich. Juszyński - Dykcjonarz II -- 443. Wiszniewskt H. Lit. polska. t. 7, str. 143).


Moskwa w rękach Polaków; Pamiętniki Dowódców i Oficerów Garnizonu Polskiego w Moskwie 1610-1612. autor; Andrzej Nowosad.
Król Zygmunt III Waza

Michał Ścibor Marchocki; Historia moskiewskiej wojny prawdziwa…:
‘’Moskwa w stolicy widząc już swój ucisk zewsząd, poszli bojarowie co przedniejsi do Szujskiego, mówiąc mu;’’widzisz, do czegośmy z tobą przyszli, już nie ma sposobu tobie być carem, połóż posoch’’(u nich to jest laskę jakoby znak zwierzchności i na tym car rękę trzyma do całowania). I tak z państwa go degradowawszy, uczyna o sobie radę i jakoby na pana inszego elekcją.’’
‘’Wprowadził nas tedy pan hetman jakoć o świętym Michale w stolicę, i sam z nami pomieszkał ze trzy niedziele. A gdy się mu zdało, mało wszystkich wprowadzić, to nam jeszcze urwał pułk Strusów i postawił go w Możajsku, gdzie zrazu było na nas przyciężem, bośmy z gorsza żyć musieli.’’

Samuel Maskiewicz ; Dyjariusz Samuela Maskiewicza…;
‘’ Po wykonaniu przysięgi od Moskwy, czyniąc dosyć kondycji do zniesienia carzyka, die 26 augusti ruszyliśmy się z obozu ku samej stolicy. Tamże Moskwa, bramy odemknąwszy, przez miasto nas puściła z wojskiem, bo około daleko było odjeżdżać, ale carzyk postrzegłszy się uciekł do Kaługi.’’
Die 9 octobris, potem weszliśmy cich do stolicy zwinąwszy chorągwie nieznacznie, żeby nie wiedziała Moskwa o liczbie małej wojska naszego.’’
‘’Temeśmy rozesłali zaraz towarzystwo z pacholikami dla wybierania żywności; ale nasi jako są powściągliwi, nie kontentując się, że pokój mamy od nich, tak sobie bezpiecznie poczynali, że co się komu podobało i u największego bojarzyna, żona albo córka, brali je gwałtem. Czym się wzruszyła Moskwa bardzo, a miała czym zaprawdę.’’
‘’Jego mość pan hetman też z Moskwy do króla jego mości odjechał. Regiment zleciwszy Gosiewskiemu Aleksandrowi, sam wziął ze sobą Szujskich wszystkich trzech,  
O jest cara i dwóch braci jego, i oddał ich królowi pod Smoleńskiem za więźnie. Te pułki zostały: pułk Zborowskiego, co się od carzyka z Tuszyna obrócił do króla, pułk Kazanowskiego, co z królem, pułk Wajerów też z królem, Niemców 6000, którzy po potrzebie kłuszyńskiej do nas się obrócili, pod sprawą Borkowskiego wielkiego, pułk Gąsiewskiego też z królem, a ci do Możajska się obrócili, aby gościniec do przejechania naszym wolny był zawsze, pułk hetmański i pułk Strusiów.Dziweiczy monaster, który w ćwierć mili od stolicy leży na gościńcu polskim, że jest potężny i obronny, rot cztery z pułku Gosiewskiego na nim położono: rotę Oszańskiego, Hulskiego, Hreczyniną i Kotowskiego. Zabiegając złemu przed czasem, za radą bojarów nam życzliwych, strzelców 18.000, którzy na stolicy ustawnie przy carze mieszkając korm i piżarnie carskiej miewają, i natenczas, że tam mieszkali, rozprawił pan Gosiewski po gorodach, wrz komo dla niebezpieczeństwa od Puntusa, aby tam mieszkali, a tego nam pilno było trzeba samym, żebyśmy nieprzyjacielowi potęgi umniejszyli.’’

Józef Budziło: Historia Dymitra fałszywego;
‘’Tegorz roku 26 julij, car z wojskiem pod Moskwę przyszedł. Tego dnia cały dzień harce pod samymi murami miasta były, bo Moskwa w pole wynijść nie chciała; potem już wieczór wojsko nasze z pola do obozu zeszło, które się położyło na Kołomińskim. Tegoz dnia 27 julij, panowie moskiewscy, nie mając żadnej nadzieje, aby ich Szujski obronił, gdyż już wojska nie miał żadnego, zrzucili go z carstwa i w czerńce postrzygli-ostrzygli go na mnicha; także i żonę jego chcieli postrzyc, ale zrzucała to Czernieckie odzienie, przeto jej dali pokój, poleciwszy gubernatią-zarzadzenie carstwa kniaziowi Mścisławskiemu i Golicynowi. Tegoż roku 2 augusta, hetman pan Żółkiewski pod Moskwę przyszedł i położył się na mili od niej przeciwko Niechoroszewa. Tegoz roku 3 augusta, posłowie od wojska Dymitra do króla jego mości jechali, przyworząc z carem jego mością króla jego, mości do kompozycje-umowy, powiadając od cara tę kondycją; naprzód, jeśliby się Moskwa carowi poddała, król jego mość aby mu w tym przeszkody nie czynił, ale owszem jako pomocen mu był. Za to car na każdy rok do skarbu Rzeczypospolitej do 10 lat ma i obiecuje dawać po 300,000 rubli, królowi jego mości na kuchnią 10,000 rubli, wieczne przymierze z soba zawrzeć,…’’
‘’Tegoż roku 27 augusta, Moskwa chrzest całowała na królewicza jego mości Władysława, Cara swego Szujskiego i z nim bracią jego Dymitra i Iwana Szujskich wydali, których pan hetman królowi jego mości pod Smoleńsk odwiózł. ‘’

Hetman : czyli Dni Gorii i Victorii Rzeczpospolitej szlacheckiej z lat 1603-1621 we dwunastu księgach wierszem, Robert Ostafiński-Bodler;
Hetman Stanisław Żółkiewski
‘’Po wszystkim król odjechał na Sejm do Warszawy, Gdzie miał zdać posłom plony z moskiewskiej wyprawy. Tam też przybył pan Piotr w dniu, kiedy do stolicy Ciągnął pochód ogromny z całej okolicy. Krom ludności z Mazowsza, pobliskich powiatów, Strojny w odświętne szaty, z naręczem cud kwiatów, Tonął w barwności śpiewów i gromkich vivatów. Wszem Krakowskie Przemieście zalał tuman kmieci Ze sforą swych bandosów i pyzatych dzieci, Bogatego w grosz chłopstwa, rzeszy zagrodników I wesołych lemanów, rączych komorników; Przybył tam tłum wybrańców, wąsaci bartnicy, Mistrzowie i partacze, tędzy folusznicy, Zatroskani lekarze, chudzi palestranci, Przesławni luminarze, zwykli muzykanci, Pracowici bednarze, żylaści hutnicy, Gospodarni bankierzy, dworscy ogrodnicy,... Pospólstwo w kapeluszach i długich sukmanach Albo z czapką baranią w obszytych kaftanach, A mieszczaństwo w czamarkach, patrycjat w szkarłatach, Okraszon klejnotami w błękitnych bławatach,... Szpalery świetnej szlachty, panowie magnaci  Dumni przepychem świty- kwiat sarmackiej braci... Wszyscy tam od kanclerza, tkacza, bakałarza... Szli podziwiać wawrzyny Victorii ołtarza. W ów dzień wjazd tryumfalny do pięknej Warszawy Odprawiał wielki hetman za moskiewskie sprawy, Które jego wojenny geniusz rozsławiły I piękną skroń zwycięzcy laurami zdobiły. W czele pochodu w koniach dumni senatorzy, Za nimi szli trębacze, następnie liktorzy Z carskimi trofeami, niosący sztandary. I symbole kniaziowskiej władzy jak i wiary, W tym chorągwie z dwugłowym orłem i buławy, Z jakimi szedł kniaź Szujski w czas kuszyńskiej sprawy. Pośród rzesz licznych gapiów rozlegała się wrzawa. Zachwycony tłum wznosił okrzyki i brawa, Podrzucał kapelusze i machał czapkami, Strzelał z broni na vivat, słał drogę kwiatami, Nie szczędząc w śpiewach gardeł jak w aplauzie dłoni. Ot bowiem zaprzężona w osiem białych koni Zajechała kareta mości Żółkiewskiego, Zwycięzcy i mentora państwa moskiewskiego, Owianego legendą rosyjskiej przygody. Wszystkie stany, wyznania i różne narody, Jakie podówczas w Polsce od wieków mieszkały, Cześć i uszanowanie wodzowi składały. Szlachta polska, litewska i sotnie kozaków, Możni Ormianie, wielkie poselstwa Prusaków, Pracowici Łotysze, wysmukli Kurowie, Tajemniczy Łemkowie , praktyczni Estowie, Twardzi sercem Wołosi, śniadzi Mołdawianie,  Zaradni i oszczędni niemieccy mieszczanie, Tatarzy, Karaimi, pstrokaci Cyganie, Delegacje Rusinów i judzkiej ludności, Wielcy, majętni, sławni, ubodzy i prości, Śmiali kupcy, artyści, pielgrzymi, pionierzy, Uchodźcy religijni i uciekinierzy (W „Przytulisko herezji”, tam gdzie demokracja Szlachecka oznaczała, co swobody stacja). Wszystko różne w wielości, ale zjednoczone, W Rei publicae narodów wolnością natchnione. Po gromkich owacyjach zległa dziwna cisza, Tak przejmująca siłą jak modlitwa mnisza, Kiedy się młody adept skupić w modłach stara.  Cała Warszawa z dumą patrzyła na cara, Witając go wraz szczerym współczuciem właściwym Pobożnym chrześcijanom we wierze cnotliwym. Oto car Wasyl Szujski jechał jako braniec; On kniaź moskiewski skuty w niewoli kaganiec, Dziedzic Paleologów i Rurykowiczów Wszem sławnych z waleczności newskich kniaziewiczów; Wszechwładny samodzierżca, pan życia milionów, Zrzucający ościennych władców z własnych tronów, W złotogłowej i białej szacie, w marmurkowym Szłyku, łkał niczym trusia, otoczon stalowym Kordonem. Za dostojnym brańcem głośno grzmiały W takt kotły; to wspaniałe chorągwie jechały Lśniąc pancerzem husarii. Paradne, puszyste, Wysokie skrzydła, hełmy od złota ogniste, Purpurowe żupany i lamparcie skóry, Długie kopie wzniesione wstęgami do góry, Biły w oczy potęgą sarmackich mocarzy.  O nie starczy tu kunszt piór największych pisarzy, By w pełni oddać przepych blasku ceremonii, W czas, której wawrzyn spoczął na rycerstwa skroni, W skąpanym chwałą zwycięstw słowiańskim narodzie. Tryumfujący hetman po pysznym pochodzie Powiódł cara Szujskiego k`senatorskiej sali, Gdzie najprzedniejsi męże dumnie zasiadali. Zaczyn inauguracji rad Sejmu Walnego, Otwarła pieśń podniosła mistrza Wincentego Gaude Mater Polonia, - (na italską nutę). Sam car i bracia Szujscy, skrywszy własną butę, Stanęli kornie w środku tłem obszernej sali, Gdzie nań bacznie patrzyli posłowie z oddali. I oto rzecz się stała w Polszcze niesłychana. Wżdy wyniosły kniaź Dymitr upadł na kolana, Bijąc czołem w posadzkę. Za jego przykładem Poszedł Iwan i płacząc, łbem lał mur z okładem. Panowie senatorzy zupełnie zdziwieni Niegodnym zachowaniem, byli tym zgorszeni 900 I z niesmakiem na gminne gesty spoglądali. Car rozglądnął się wolno po wspaniałej sali I struchlał od widoku wzgardliwych uśmiechów, Mniemając, że to wyrok za moc srogich grzechów, Jakie przeciwko Rzeczy pospolitej czynił, Przeto z goryczą w sercu gębę swą wyślinił: „O, to śmierć.”- myślał: „Zamiast serc tu same lody.” Wśród senatorów dojrzał twarze wojewody Mniszcha, Wiśniowieckiego,...: „O Nieba, ni marzyć” -Dumał: „by tu zechcieli łaską mnie obdarzyć, Toż tych tu długo w moich więzieniach trzymałem, I mimo pism królewskich przymorkiem ściskałem. Teraz pewnikiem zechcą mi odpłacić srogo; Ot jak to patrzą na mnie zawzięcie i wrogo.” Car zdjął swój szłyk i nisko, nisko się ukłonił, Lecz choć gorzko łzy w sercu nad swym życiem ronił Nie klęknął, ale pomny na majestat carski Na dziedzictwo Bizancjum i tytuł cesarski, Stał niewzruszony, pełen dumy i godności, Należnej tak czci przodków jak i potomności. Wówczas zwycięski hetman mowę swą wygłosił, W której prawiąc o Glorii, o łaskę też prosił: >> O Najjaśniejszy Panie, cni senatorowie, Wy szlachetni i mądrzy szlacheccy posłowie; Oto stoi przed wami ten, co dzierżył władzę, Sam jeden nad miliony. Godnej was rozwadze  Zdaję los nieszczęśników, wraz prosząc o łaskę. Często Fortuna w życiu ludzkim zmienia maskę, Tedy ci, co na szczęsnych szczytach losu goszczą, Znając jego zmienności, zawczasu już poszczą; Przeto niechaj Dostojny Sejm w swojej mądrości Okaże łaskę kniaziom w dowód przezorności, Pro Republica Gloria i Jej pomyślności, A Salus Rei publicae suprema lex , tedy Niechaj misericordia zwycięzcą serc, kiedy Hełmy przyozdabiają wawrzyny Victorii, A większa będzie causa do dumy i Glorii.<<  W całej sali rozległy _się rzęsiste brawa, Przeto i przesądzona była Szujskich sprawa. Car Wasyl więc kark schylił do królewskiej ręki. I całując ją z serca, starł strachu udręki. (Szujskich z rodziną wzięto w zamek w Gostyninie, Co stąd robił za wielce cenną gośćmi skrzynie). W Sejmie w imieniu króla pan Kryski wynosił Zasługi Żółkiewskiego. ‘’-Przemawiając w imieniu króla, podkanclerz Feliks Kryski przypomniał, że to Rosjanie napadli na Polskę pierwsi, wykorzystując wewnętrzne konflikty w Rzeczypospolitej, tzw. rokosz: „Bywało siła triumfów, bywało za pradziadów naszych siła zwycięstw (…) ale hospodara moskiewskiego tu stawić, gubernatora ziemi wszystkiej przyprowadzić, głowę i rząd państwa moskiewskiego tego panu swemu i Ojczyźnie oddawać, to dopiero dziwy, nowina, męstwo rycerstwa (…) sama sława!”.

 W nocy z 5 na 6 września 1610 r. wojska Hetmana Żółkiewskiego weszły do Moskwy, zaś
8 października 1610 Wojska Polskie zajęły Kreml.


''Tymczasem dzień się budził i powoli dniało, A całe ruskie wojsko mocno jeszcze spało. Pan hetman chciał od razu na wroga uderzyć I zaskoczeniu Moskwy los bitwy powierzyć, Lecz moc wojska się jeszcze przez las przedzierało, A wiele koni po brzuch w błocie się nurzało. Hetman, nie chcąc wszelako tracić skarbu czasu Aż cała armia wyjdzie z przeklętego lasu, Wprawnym okiem przedpole do bitwy szacował: Wróg w dwóch dużych, osobnych obozach nocował, Oba bez straż, lecz drzewcem suto otoczone, Od wojsk polskich płotami i wsią odgrodzone. By więc wróg one chaty strzelbą nie obsadził, Nadto by płot w ataku husarii nie wadził, Hetman rozkazał spalić całą wieś i płoty, A kiedy już przybyły wsze husarskie roty, Począł je staropolskim urządzeniem stawiać W szyk szachownicy, w rzutach trzech hufce rozstawiać. Każda chorągiew w pięć ław po pięćdziesiąt koni, Sam pan hetman pośrodku, wszystko miał na dłoni: Na lewym skrzydle roty księcia Poryckiego I kozak z majętności księcia Zbaraskiego- Pohrebyszcze, którym pan Piaskowski przewodził, Bliżej zaś środka frontu mężny Struś dowodził. Na prawym skrzydle pułki pana Zborowskiego Tuż hufiec posiłkowy imć Dunikowskiego; Roty Kazanowskiego za nim chyżo stały.Nadto w siekanych, hufce w bój się szykowały. Z tyłu pan hetman silne odwody zgrupował, A wszystko urządziwszy w boje się gotował.  Lachów niespodziewana obecność pod lasem 


W pełnym rynsztunku, jeszcze onym rannym czasem, Taki popłoch w obozie Moskali wzbudziła, Że klęska całej armii bez bitwy groziła. Kiedy wróg ich obaczył zupełnie osłupiał, Horn był tym zaskoczony, Szujski całkiem zgłupiał. Jeno Pontus francuski zimną krew zachował I dowództwo nad armią przezornie sprawował; Lecz że był nie zdrów szyki jeno porozstawiał, A Szujskiemu wraz z Hornem los bitwy zostawiał.  Rzędem stanęli ruscy strzelcy z rusznicami Poprzedzielani rosłą tłuszczą z berdyszami. Obok Rosjan najemni, zbrojni muszkieterzy I twardzi w bojach Niemcy- groźni pikinierzy. W drugiej linii kroć pułków szlachetnych bojarów W towarzystwie powolnych i ciężkich rajtarów. Straszliwie wyglądały Moskwy pułki mnogie I zbrojne hordy Szwedów wielce Polsce wrogie. Sam Szujski ochłonąwszy nieco z przerażenia, Patrząc na polskie wojsko wydał krzyk zdziwienia: >>Do licha! Nic zupełnie z tego nie pojmuje I choć rycerską łaskę hetmana szanuję, Że na nas smacznie jeszcze śpiących nie uderzył, Toż jeżeli przez chwilę liczbę naszych zmierzył, Musiał sobie zdać sprawę, że Lachów zgnieciemy, A może i hetmana w niewolę weźmiemy. Do Moskwy na postronku go przyprowadzimy I całą jego sławę klęską tą przyćmimy.<< Na obliczu Pontusa ochota rozbłysła I troska o los bitwy niby bańka prysła: >>W Wolmarze dał mi hetman cztery szuby rysie, Sam odziany w pancerze i skóry tygrysie. Dziś ja mu się sobolem z fantazją odwdzięczę I za hańbę niewoli z nawiązką poręczę.<< Ze znaczniejszych co Szujskim w bój towarzyszyli I z wojsk Rzeczpospolitej dla ich liczby kpili, Był Golicyn z Mazeckim –wpływowi kniaziowie, Boratyński, Buturlin -ruscy bojarowie.Wśród swych Wasyl Buturlin przechwalał się wielce: >>Książęcia Poryckiego powieszę na belce, Jego głowę na pice pod Smoleńsk zawiozę, A resztę ścierw za wozem, wzbudzając wszem grozę, Co jak sądzę, ostudzi ich króla zapały, Zwłaszcza, że za nowiną pójdą samopały ! 

Gdy tak wieś Preczistoje płomienie trawiły, Czym ze snu całkiem Moskwę migiem obudziły, Pan Piotr z lubością w obce armije pozierał I na liczne ich dobra już ręce zacierał. Oczy jemu świeciły z wszelkich kosztowności, Które Moskale zwieźli w ogromnej ilości. Już w onych srebrnych kubkach jak sułtan się pławił, Już on Szwedów rabował i opornych dławił, Gdy wtem jakiś towarzysz pancerny go klepnął I wskazując najemnych taką mowę szepnął: >>Patrzaj Waćpan, tam z lewej Szwedzi raźno stoją, A za nimi Frankowie i Niemce się troją. Hiszpan i Flamandowie takoż z Moskalami,  Będą w nas mierzyć swymi tam arkebuzami. Dalej Szkoci, Anglicy śmiało się szykują; Ci pierwsi jak gadają dość nieźle wojują, A i Frankowie dobrze razy też rozdają. Moskwa: ćma niezliczona i dział wiele mają.<< Piotr tak nagle wybity z myśli jemu błogich, Ani myślał zanosić pochwał dla wojsk wrogich: >>Co mi z ich wojowaniem Waszmość tu wychodzisz; Husarii i tak żadnym wojskiem nie dogodzisz. Zaraz będą zmykały chłopie szumowiny; Lecz skąd u Waści takie o wrogach nowiny.<< >>Bywałem ja na paru bitwach ze Szwedami, Byłem takoż na wojnach z wielu narodami, Dłużej Rzeczpospolitej niźli Acan służę, Mogę tedy rozróżnić wroga po mundurze.<< Pan Piotr ze wzgardą parsknął na wieść o tych zuchach, O których myślał jeno jak o ścierwa duchach:  >>Barwa jako liberia dobra dla służących. Dla wolnych mężów własne szabliska noszących, Przyodziewek fantazja ich jest i ochota. Prawda że wymagania ma husarska rota, Wszelako te dotyczą jeno spaw rynsztunku; Reszta to kwestia gustu swego obrachunku; Ale powiedz mi Waszmość skoroś tak uczony, Biegły w militaryjach, w walkach wyrobiony, Dlaczego twoi Szkoci sukieneczki noszą I niczym tanie dziewki wdzięki swe obnoszą. Wszak lepiej im miast broni nosić leguminy.<< Stary wojak z niesmakiem słuchał Piotra kpiny: Nie sądź Waść tego wroga po jego wyglądzie, Wielu bowiem już padło na takowym sądzie. Wiedz pan, że ci żołnierze to wyborni strzelcy, Zręczni halabardnicy i łucznicy wielcy. Podobnie z niemieckimi jest pikinierami, Którzy są posłusznymi w walce żołnierzami; Znani z tego, że kontrakt każdy dotrzymują, Choć walczą dla pieniędzy, terminy szanują.<< Przeto traktuj Waść onych żołnierzy ostrożnie.<< Pan Piotr zniecierpliwiony jeno syknął groźnie: >> Jeśli tak jest, dziś wszystko okrutnie się zmieni. Tutaj będziem ich gonić jak stado jeleni. Wszyscy oni są bowiem dla mnie diabła warci I jako tacy będą z rynsztunku odarci. Na nic mi szwedzkie kunszta, szlachta nie żartuje, Kto przeciw Polsce stanie, gorzko pożałuje. Słyszałem ja o tańcach najemnych żołnierzy, A kto słyszał, w ich dzielność w bitwie nie uwierzy. Pono ich wodze w boju niczym w szachy grają, A że żołdak dość drogi, to się oszczędzają. Tu flaki będziem pruli, zdrowo pohulamy. Koniec parady, wojnę prawdziwą zagramy. Jeno co martwi -płoty wsi niedopalone, Bo pole do Moskali nimi przedzielone. Owędy jeno wyrwy; to przeklęte płoty Oj z trudem będą przez nie przedzierać się roty.<< 

 Wtem pan hetman Żółkiewski rzędy objeżdżając, Do walki mężnej wszystkich żołnierzy wzywając, Jak na dobrego wodza wyprawy przystało,  Podobnie, jak to w legiach Cezara bywało, Przed hufcami konieczność bitwy objaśniając, I sławę nieśmiertelną w oczy przedkładając, Wołał: >>Potrzeba w miejscu a nadzieja w męstwie. Pan hetman w tym czasie był pod dużym wrażeniem lektury C. Juliusa Caesara: „Commentarii ...”; stąd też z dziejów wojny z Rosją spisał relację w sławnym między rycerzami: „Początkiem i progresem wojny moskiewskiej”. S. Żółkiewski parafrazuje w tym miejscu znany z Tacyta fragment mowy wodza rzymskiego T. Claudiusa Germanika do legionistów w czasie walk z germańskimi Cheruskami.  Zwyciężyło, pobiło.  Toć salus in victoria - ratunek w zwycięstwie.Dziś jest lipiec, jak dwieście laty temu było,   Gdy pod Grunwaldem męstwo cnych ojców pożyło.61 Jutro ci którzy w pięknych dworach pozostali Będą po wszy czas swoją gnuśność przeklinali, Że dziś tu pod Kłuszynem z panami nie stają I udziału w największym zwycięstwie nie mają. Pomnijcie na tych którzy pod Orszą walczyli, I tych co pod Byczyną wroga zwyciężyli, Jako i pod Kircholmem Victorię odnieśli I laur chwały na ołtarz Ojczyźnie przynieśli . Niedawno przecież wielu z was Mości panowie Gnało batem Moskali po bitwie w Bołchowie. A wprzód pod Nowogrodem wojsko wroga starło, Gdy tak niewielu, wielu odwagą wyparło. O szarżach nad Chodzyniem przecie i nie wspomnę, Dobrze ją pamiętają umysły przytomne. Jako żyję husaria zawsze zwyciężała,  Jako że semper mężnych rycerzy miewała. Nadto jeszcze chcę zwrócić Waszmościów uwagę, Że choć wróg zwykle miewał liczebną przewagę, To Fortuna przy Rzeczy pospolitej stała I Jej laury Victorii wżdy ofiarowała. Bowiem dla Niej najwięcej znaczy duch rycerza. Nie liczba, lecz odwaga każdego żołnierza. Na wielkość wroga przeto oczu nie zwracajcie O honorze i Polsce jeno pamiętajcie. Już pan Jan Kochanowski na sam virtus stawiał, Gdy w swych pieśniach o polskim rycerstwie rozprawiał: „Prostak to, który wojsko z wielkości szacuje; Zwycięstwo liczby nie chce, męstwa potrzebuje”. Mnogość Moskali większą sławę nam przyniesie; Do panteonu chwały husarię wyniesie. Rycerze! Komu Bóg, komu Ojczyzna miła; Do dzieła bracia! Prawdy godzina wybiła.<< husaria rusza  Tandemdał znak pan hetman do bitwy buławą.

Husaria uniesiona swej potęgi sławą, Z wolna, schyliwszy kopie, naprzód postępuje, I w skupieniu do boju rynsztunek gotuje. Wtedy Bogurodzica tysiącem zagrzmiała, Gdy z gardeł zbrojnej szlachty pieśnią się wylała:  >> Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiena, Maryja!, U twego Syna..., Matko zwolena, Maryja! Ziści..., spuści nam, Kyrie elejson;  Twego dzieła Chrzciciela,...[...]<< O zaprawdę rycerski hymn Bogurodzica. Zadrżała w swych posadach cała okolica Pieśnią, co od puklerzy stalowych odbitaPrzez lesiste ostępy, między łąki kwiatów, Niosła się polem bitwy na chwałę Sarmatów. Jakże potężną była Rzeczypospolita, Sławiąc szlachetne męstwo w czcigodnej modlitwie, Które wzdęło hart serca srogiej śmiercią bitwie. We wzniosłym oniemieniu słuchali Moskale Jak sławna pieśń lechicka, niby morskie fale, Dostojnie się rozlewa purpurową wstęgą, Porażając odwagę sarmacką potęgą. Takoż szwedzkie oddziały, jak i najemnicy, W osłupieniu słuchali tej Bogurodzicy, Która surowym pięknem serca kuła lękiem, Mrożąc krew zatrwożoną stali groźnym brzękiem.

 Wtem trąby zaryczały, bębny zadudniły, A razem z nimi zbrojne hufce w bój ruszyły. Husaria niczym burza nawałnicą gnała Tak, że pod jej ciężarem ziemia z hukiem drżała. Łomot końskiej podkowy coraz to się wzmagał, A jazdę porywisty wiatr po skrzydłach smagał. W pełnym galopie skrzydła sępie szum czyniły I taki u pospólstwa niepokój budziły, Że chamy, które Lachów nigdy nie widziały, Kiedy już obaczyły, całkiem oniemiały. Husaria Moskwie jednym pancerzem się zdała, Niebiańskimi rotami chłopom się wydała: >>Wasyl ! Cóż to za dziwy tam się na nas toczą. skrzydlaci rycerze Czy to pańskie anioły ku nam gromem kroczą. Te skrzydlate zastępy zaraz na nas runą. Sam już nie wiem, czy oni jadą, lecą, fruną. Pędzą jak wicher; pole od nich pokraśniało, Co było wprzód zielone, purpurą zawrzało. Tak ! Z niebios srebrno-skrzydłe anioły spadają I krwawą łuną zewsząd wszystkich osaczają.<< Pierwsze roty klinami we wyrwy się wdarły, Gnając łeb w łeb, strzemiona w strzemieniu szyk zwarły, Potem las kopii w jedną linię najeżyły, A dzianety z galopu w cwał bieg swój zmieniły. pierwsze uderzenie Straszliwe uderzenie zmiażdżyło Moskali, A ruscy chłopi, którzy w pierwszej linii stali, Zamienili się w stosy mięsiwa ludzkiego, Będąc mężną ofiarą wieśniaka ruskiego, Który ojczyzny broniąc szyki szczelnie zwierał, Źle jednak dowodzony okropnie umierał. Dwóch, a czasem trzech ciasno zbitych w rąb Moskali, Husarze jedną tylko kopią przeszywali. Długie drzewce wtapiały się w struchlałe ciała,

A ciosu wielka siła w strzęp je rozrywała. Zawrzała krew od strachu w serach chłopstwa kipiąc, A pobielałe usta drżały śmiercią zipiąc. Rycerze po skruszeniu kopii w tłum wpadali, A wszystkich dookoła pałaszem rąbali Z żelazną wytrwałością szlacheckich mocarzy. Stąd sam ich widok wyrył śmierć na wroga twarzy. Inni zaś towarzysze koncerz dobywali I jak prosięta chłopów na stal nadziewali. Krew pospólstwa bluzgała fontanną czerwieni, Zmieniając ziemię w morze pąsowych płomieni. Rozprute brzuchy, strasznie porąbane ciała, Strzaskane kości; wszędy istna rzeź szalała. Zaledwie po pogromie Ruscy ochłonęli, Gdy jak huragan nowi husarze runęli. Z łoskotem się przedarli przez rosyjskie kupy, Zostawiając za sobą rozdarte ich trupy. Znowu w masie żołnierzy, dobywszy koncerzy, Zbrojny husarz w Moskala śmiercią w serce mierzy. Wszystkich, co opór stawiać tu się ośmielają I bez chwili wahania niczym bydło dźgają, A jeżeli któryś z rączych moskiewskich żołnierzy Sile ognia z rusznicy swe życie zawierzy, Choć wystrzelił, nieżywy sam na ziemię pada, Gdy husarz na zuchwałość tą mu odpowiada. Bowiem mimo że ruski łyk bardzo był dzielny, Strzał, co w pośpiechu dawał rzadko bywał celny. 

Natomiast Lach w bataliach był wielce wprawiony, Obeznany na broni, bardzo doświadczony; Więc gdy już dochodziło w boju do spotkania, Bywał i husarz ranny, martwy zawsze Wania. Znowuż zagrały trąby, kotły zawarczały, A ziemia zadudniła, skrzydła zaszumiały. Ciężka jazda swą masą w pole szarżowała, Zbite szyki Moskali jak grom rozwierała; Kolejne uderzenie, jak tornado parło, Jazdę dworian zmiażdżyło, a piechotę starło. Jedna rota po drugiej szyki rozwijała, A idąc do potrzeby szereg swój ścieśniała. Rotmistrze z buzdyganem, gnając z obnażonym Ramieniem prowadzili wprost ku porażonym Wojom, stalowe hufce potężnych rycerzy, Roznosząc w puch każdego, kto z nimi się zmierzył. Nikt z wrogów nie mógł zdzierżyć im w polu otwartym, A jeśli kto próbował, zostawał rozdartym. Roty pancerne w tłumy Moskali wpadały, Ale w tym ludzkim mrowiu zupełnie znikały. Siekli napierającą ciżbę pałaszami, Dźgali i kłuli dzielną gawiedź koncerzami, Coraz to nowe roty do sprawy stawały, Skruszywszy kopie, szablą Moskali kąsały. Płynęły pacierze, krew lała się obficie, Zbliżało się południe, zaczęło o świcie. Roznoszeni Moskale ciągle jednak stali.  Nec Hercules contra plures,66w Rzymie mawiali. Roty już osiem razy do sprawy stawały, Skończyły się kopije, ręce z ciosów mdlały, Końca bitwy nie widać; walka ciągle trwała, Choć husaria gromiła, to nie zwyciężała. W końcu jednak szeregi ruskie się zachwiały. Polskie szarże Moskalom szyki pomieszały. Sam Szujski do Pontusa o pomoc się zwrócił, By tamten na husarię rajtarów swych rzucił. Jenerał Horn Everhard Niemców więc rychtuje I wprawnym okiem wodza natarcie szykuje. Rajtarzy w karakolu  rzędami przystają I powoli do polskiej jazdy się zbliżają. Pierwsza linia wnet salwę z pistoletów dała, I do zmiany szeregu już się szykowała. Na tył się przemieszczali, by broń załadować, A kolejny już zaczął w husarie celować.  Kiedy i ten rząd jazdy już ognia wypalił, Powoli i w ordynku na tył się oddalił. Nim jednak wszyscy w linie się uformowali Husarze w nich runęli, Niemców zaorali. To świeże roty rzutu drugiego waliły, I wszystko przed ławami nawałnicą zmyły. Pan hetman należycie swoje hufce ruszał I przeciwnika jeno do obrony zmuszał. Sam biernej Moskwie własny plan bitwy narzucił, A gdy przyszło do sprawy husarią ich młócił. Polskie kopie z impetem w Niemców uderzyły, I szyki karakolu jak taran rozbiły. Pierwszy rząd, jak kto jeszcze miał, zniósł całkiem drzewcem, Które dławiąc żywota, było ich prześmiewcem. Cztery dalsze szeregi pałaszem roznieśli, Z czego rajtarzy znaczne ofiary ponieśli. 
 Lisowczyk
Wielu padło od razu, inni w ciężkich bólach, Ulgę znajdując często i we własnych kulach. Niemcy jakby straszliwym obuchem dostali. Wpadłszy tedy w panikę tyły wojsk poddali. Mieszając własne szyki na zad się wrócili I nie bacząc na bitwę przed siebie pędzili, A z takim przerażeniem rajtarzy zmykali,  Że w ciasnej bramie hrodka68na Moskwę wpadali. Wszyscy ratunku w ruskim obozie szukając, Tratowali się wzajem ciągle uciekając, Lecz nie znaleźli w hrodku wytchnienia żadnego, Gdyż Lachy ich dopadły, nie szczędząc jednego. na karkach rajtarów To cała rota pana Zborowskiego parła I na plecach rajtarów do hrodka się wdarła, A siekąc srodze motłoch przerażony klęską, Dała upust swym szablom z fantazyją męską. Goniąc przed sobą stado tchórzliwych jeleni Kładli ich trupem, tonąc w posoce czerwieni. Moskwy ciżba, jak owce zewsząd osaczona, Krwawą watahą wilków żywcem wyjedzona, Jak oszalała fala na wał się rzuciła,  I rąbiąc kobylice dziur wiele wybiła, Przez które w drugą stronę z hrodka uciekali, Ale goniący gonić Moskwy nie przestali. Straciwszy całkiem serce pospołu z Niemcami, W ucieczce chcieli schronić żywot przed gońcami, Którzy przez obóz mknęli i na kark im wsiedli. Wszyscy rosyjscy strzelcy ze strachu pobledli.  Moskwa na boso, rajtar na ciężkawych fryzach; Niewielu uszło, padli w szczęk żelaznych ryzach. O litość, zmiłowanie do Lachów wołali, Lecz nikt ich nie usłyszał, więc z szabel padali. Kurz spleciony z krwi potem w morderczym uścisku Wtórował harpii z piekieł w krąg śmiertelnym pisku,  Który nad polem wznosił swe obmierzłe brzmienie, Dręcząc kłem konających, wzmagając cierpienie. rycerskie przewagi Wśród tłumów roty pana Firleja szalały, A i Dunikowskiego takoż ostro prały, Że cała wściekłość piekła byłaby igraszką, Zadanych ran najemnym i dońskim watażkom. Najbardziej jednak w skórę dał pan Wasiczyński, Z którym wespół szarżował dzielny Kopyciński, A i Wejher na Niemców gwałtownie naskoczył I w las twardych rajtarów jak barany wtłoczył.  Był z tymi chorągwiami równie krewki pan Piotr, Co siekł uciekających jak szalony złem łotr. Nic było miłosierdzie, nic mu zmiłowanie. Jeńców nie brał, na próżno było ich wołanie. Na mile od obozu trupy się ścieliły, Nikt ich długo nie grzebał więc na polu gniły. Interim Szujski bojem rot oszołomiony, Oglądając swój obóz cały krwią zbroczony, Począł na nowo hrodek wojskiem opatrywać, A dziury w palisadzie strzelcami pokrywać. Kiedy polskie chorągwie wróciły z pogoni, Obóz Moskwy stał gotów zbrojny gradem broni.  Jedenaście dział ciężkich przystępu broniło, Więc ruskie wojsko jeszcze w klęskę nie wierzyło. Wytrwale za wałami stało pewne siły, Nie sądząc nawet, że tkwi pośrodku mogiły. Pan hetman więc na razie dał spokój Moskalom.  Wtedy na lewym skrzydle Szwedzi z rusznic palą, Niemcy za palisady do jazdy strzelają, A roty przed tym ogniem z pola zawracają. Pan Mikołaj Struś pięknie husarię prowadził. Po przyjściu jej do sprawy na powrót gromadził. Do ataku podchodził w szyku rozrzedzonym, Czasem harcem pancernej jazdy poprzedzonym. Front hufców przed nawałą ognia się rozszerzał, A szyki zwierał, gdy już na wroga uderzał. Lecz teren tu był trudny, a wróg umocniony, Niedopalonym płotem i wsią był chroniony. Ledwie po dziesięć koni ale Młody Adam Żółkiewski wybornie tam szalał, Jak piorun spadał, po czym sprawnie się oddalał, W szarżach książę Porycki, nie szczędząc swych koni, Raz zawraca, uderza i piechurów goni, Którzy za płotem skryci nieśmiało strzelają I pikami rumaki z przerażeniem dźgają. Ciężkie to były starcia i boje okrutne, Szarże husarii śmiałe, ale rezolutne, Bowiem sarmaccy jeźdźcy umiejętnie z głową, Potykali się dla nich taktyką nie nową. Raz w szyku rozszerzonym kuli unikając, Potem zależnie jaką sytuację mając, Szarżują zwartą masą, wroga krwawo kłując Lub się wycofują sprawnie manewrując. Ta ciężka jazda była jak zwinna dziewczyna, A zarazem prawdziwa wojenna machina; Równie ruchliwa jako ciosami miażdżąca, 
  Niby strzały tytanów wskroś przeszywająca; A wytrzymała, szybka, diablo manewrowa, Do nagłej szarży ciągle na wroga gotowa, Że żadna armia sprostać jej w polu nie mogła I żadna uderzenia broń jej nie przemogła, A gdy jeszcze dobrego wodza w bitwie miała, Zawsze jeno Victoria i zwycięzców chwała. Wtedy nareszcie z lasu piechota przybyła. Z trudem się po ciemnościach w błocie gramoliła, W którym utkwiła niczym mucha w pajęczynie Lub rozpalony chłopek w wesołej dziewczynie. Ale teraz ochoczo potrzebie zgodzili. I do ukrytych Niemców z działek wymierzyli, A że były to zuchy doświadczone w bojach; Obyte z walką, wprawne w ognioprochych znojach, Do sprawy przystąpili tedy jak należy, Miażdżąc kulami działek najemnych żołnierzy. Puszkarze tak skutecznie wroga celowali, Że palisada, z której Saksony strzelali, Przestała być już dla nich osłoną bezpieczną, Za której mogli walkę prowadzić skuteczną. Teraz wróg stanął z nimi twarzą w twarz w tej bitwie. I doświadczył jak walczą w Polsce i na Litwie. Piechurzy wprzód skoczyli, z rusznic wygarnęli, A dobywszy bułata Germanów pocięli. W bezpośrednich zmaganiach rapier stąpił szabli, Najemnik poddał tyły, szyki wzięli diabli. Piechocińcy skoczyli Flamandom na grzbiety, A sprawę dopełniły grzmiące falkonety. Rozbiwszy palisadę wyłom poszerzyli, A Walonów na spisy beztrosko nabili. Horn dla ich ratowania rzucił dwa kornety, Ale nic nie wskórały, gdy szły falknety. Wtedy jazda angielska atak rozpoczęła, Ale nim się ruszyła, husaria runęła, Która jak młot żelazny w proch ich roztrzaskała, A i Franków tak mocno w szarży sturbowała, Że odważni Francuzi poddać się wnet chcieli I wszelkich bitew z Lachem na dobre już mieli.  To świeży odwód pana hetmana szarżuje; Pod wodzą Koreckiego śmiało postępuje. Jak wóz hetycki wściekle gna na kornet zbrojny, Ze szczękiem obnażając twarz bezdusznej wojny. Najeżona forteca lawiną się toczy I niczym pięść pancerna ciosem wroga mroczy. Czerwień oręża szlachty zlała się z purpurą Obcego gminu, tkając śmierci pieśń ponurą. Kopie husarii piersi Anglików rozdarły, A chorągwie w szeregi Francuzów się wdarły, Po których, jak punickie słonie przejechali I wszystkich pałaszami na sztuki rąbali. Smród potu najemników wyzbytych honoruMieszał strach tej gawiedzi z wnętrzności odoru, Które stalą siekane wiły się, jak węże, Kiedy obce pospólstwo haratali męże. Towarzysze ich jeno ciosy parowali, A pocztowi, za nimi blisko się trzymali, I siekli w odsłonięte Franków części ciała; Ale nie długo rzeź ta cudzoziemców trwała, Gdyż zmiarkowawszy, odwrót nagły uczynili I do swego obozu szybko powrócili. Wyjąc, jak rżnięta trzoda na szorstkim powrozie, Znaleźli śmieć okrutną we własnym obozie, Gdyż lechickie chorągwie z nimi się rzuciły I przez własny ich hrodek jak bydło pędziły.  Pontus i Horn, jak zając, uciekli z obozu, Kryjąc się aż na drzewach leśnego wąwozu. Hańba ryk śmiechu lała, drwiąc z podłej natury, Gdy nagie chamy drżały bez blasku purpury. Silni tłumem puszyli _się, pragnąc zwycięstwa, Padłszy, uszli jak duma pozbawiona męstwa. Tak oto los przewrotny zaszydził z tchórzostwa, Gdy pod przyłbicą mocy zoczył ślep łotrostwa I obnażył pospólstwa nędzne przeznaczenie,  Gdyż miecz oddany tłuszczy czeka pohańbienie.  Część rozbitej piechoty w borze się ukryła, Wszak lubo zbrojona ciągle groźną siłą była. Najemni cudzoziemcy zrażeni pogromem, Skryci w gęstwinie krzaków tęsknili za domem; Gotowi się już poddać, byle nie stać w polu. Wyglądali więc przeto hetmana parolu, Że mogą swą broń złożyć i pozostać zdrowym, Kontentując się życiem i układem nowym. Dwóch tedy towarzyszy w chaszcze podjechało  I do ukrytych w krzewach głośno zakumkało. Marchocki z Maskiewiczem -oni znak dawali, By najemni o łaskę hetmana wołali. Francuzi o hetmańskich listach pamiętając I nikogo ze starszych nad sobą nie mając, Z ochotą propozycję układów przyjęli I żywo do rokowań hurmem się garnęli. Najpierw po dwóch i czterech do rot przybywało, Na koniec całe wojsko Galów się poddało. Francuskie regimenty przysięgę złożyły, Że już nigdy nie będą z Lachami walczyły. Hetman nie chcąc przelewać krwi swego żołnierza, Wnet przysiędze poddańczej Francuzów zawierza I do innych najemnych poradę wysyła, By im wszelaki opór z głów szybko wybiła. Do Pontussona, który do obozu wrócił, Jako poseł pan Adam Żółkiewski się rzucił; Zaś z Hornem pan Bobkowski rozpoczął rozmowy, Ustalając dla Niemców układ honorowy. Obaj po obcych krajach długo studiowali, Stąd wyśmienicie obce języki poznali. W roli posłów sprawili więc się doskonale. Z Moskalem obca mowa nie zdała się wcale. Po pierwsze Dymitr Szujski nie pragnął rozmawiać, (Potem nie było kogo od rzezi wybawiać), A secundo dla Rusi w roztrząsaniu racji, Język polski był właśnie mową dyplomacji. Jak łacina władała w państwach na zachodzie, Tako język Sarmatów panował na wschodzie.  (Lachy wprawdzie mówiły także po łacinie, A tak wielu błyszczało w tej gładkiej dziedzinie, Że jeszcze i francuskim i płynnie niemieckim, Włoskim, ruskim, mołdawskim, greką i tureckim,... Sam mężny hetman polny Stanisław Żółkiewski Znał mowę Rzymian, Niemców i język moskiewski. Pięknie także w języku francuskim rozprawiał, A nie tylko on biegle obcym słowem mawiał). dalsze układy Potem inni żołnierze, z wyjątkiem Moskali, Przeszli do wojsk hetmana albo się poddali, Lecz już wkrótce sam Pontus układy chciał zrywać, Przed żołnierzami plany zdradliwe odkrywać I na powrót najemnych kniaziom Szujskim poddać, Byleby się królowi polskiemu nie oddać; Bo w Wolmarze raz już mu winy darowano I w zamian za przysięgę, życie zachowano, Więc teraz, gdy znów przeciw Lechitom wystąpił, Pewnikiem łaski króla, by już nie dostąpił. Wszelako najemnicy słuchać go nie chcieli, Zwłaszcza, że z Polakami zacny układ mieli. Wnet Anglicy nań jak na zdrajcę się rzucili I obiwszy mu plecy z pułku przepędzili. Uciekał biedny Pontus jako opętany, Od zameczku do sioła kijem przeganiany. W Oczepowie z koszuli został obłupiony I batogami z grodu z hukiem przepędzony,Tym czasem Szujski jeno przyglądał się biernie I nie dość, że dotychczas dowodził tak miernie, To pozwolił na przejście swych armii do wroga. Wszak nic tak nie zawstydza jak klęska wojsk sroga. Gdy tylko dojrzał, że wróg w szturmy się gotuje, Szczelnym kordonem cały obóz opasuje, Jak Mitrydateschyłkiem z hrodka się wykrada I skuteczną pułapkę za sobą zakłada; Gdyż porzucając w polu kosztowności wiele Liczył, że się rozmyją wnet pogoni cele. Jakoż i się w rachubach wcale nie pomylił. Żołnierz padłszy na łupie w pościg się nie silił. Kniaź Dymitr Szujski z pola potężnie uchodził. Zgubiwszy buty w błocie, gdzie zawzięcie brodził, Na boso gnał do Moskwy. Konia zbył w bagnisku, Ale dotarł pod Możajsk na inszym konisku. Umorusany zmykał na chłopskiej szkapinie, Siekąc zwierzę wciąż wierzył, że niebawem zginie. Brat cara nie był przecież wodzem urodzonym. Raczej do boju z panny zdawał się stworzonym  A nie do miecza albo naciągania łuków, Wystrzału armat, rusznic i muszkietu huków. Ambicje mu kazały rączkami małżonki Struć Skopina, by wzmocnić jego płonne mrzonki O szczególnym znaczeniu i własnych zdolnościach. Tchórz jednak stopił ambit w płochych namiętnościach. Padł tedy na twarz, rzewnie łzą się zalewając I taką radę łykom z Możajska wydając; >>Żółkiewski ante portam, wszystko już stracone, Lach zwycięski a nasze armije zgniecione.  Vea Victris! Na łaskę hetmana się zdajcie. Módlcie się i nadzieję w Bogu pokładajcie. Na kolana padnijcie i o życie proście, Gdyż zaraz zjadą z Rzeczy pospolitej goście.<< Następnie dorwał konia i gnał do stolicy, Byleby nie paść w szpony lechickiej konnicy. W drodze wszędy otoczon rozterką grobową Wiózł do grodu Wasyla wieść smutkiem Hibową. Kniaź Golicyn z Mazeckim jak Szujski uciekli, Buturlina pocztowi w niewolę powlekli, I tylko Boratyński mężnie zginął w boju, W którym życie dał drogo, rąbiąc w walki znoju. W obozie opuszczonym przez wodzów Moskali Ruski żołnierz w zaułki ucieczki się palił. Porzuciwszy rusznice i wszystkie armaty, Wszyscy chcieli ratować jeno własne gnaty. Niczym spłoszone stado bezradnych owieczek, Wprawione dla potrzeby do nagłych ucieczek, Rzucają się przed siebie i uchodzą w trwodze Potwornie przerażeni, pognębieni srodze. Tak Moskale, choć wiele jeszcze wojska mają, Jak zając przed wilkami raźno uciekają. Hańba tchórzostwem serca w bojaźni rozdęta Przegnała hart, jak orzeł niesforne kurczęta I śmierci łaźnią sycąc drwinę krwią okrutną Rozdarła w strzępy Moskwę od rozpaczy smutną. Pędzą, lecą i biegną, ranni się czołgają, Rosjanie ni na chwilę sunąć nie przestają. Jednak właśnie bezładne uciekanie z pola Śmierć przyniosło; lecz taka jest żołnierska dola: Bo kto stalą wojuje, od żelaza zginie, Prędzej czy później los ten nikogo nie minie. Niewielkim polem zlanym człowieczą posoką Wiła się długa rzeka krwi wstęgą szeroką; Części kończyn wydartych nieszczęsnym żołnierzom Pomieszane tu z ziemią w sinym błocie leżą. Pomiędzy dworianami chłopi popłatani, Tam strzelcy umierają końmi stratowani, Wszędy rozprute brzuchy i twarze zmiażdżone, Ścierwo ludzi i zwierząt w jeden stóg stopione. Kłuszyn zebrał straszliwe śmierci Moskwy żniwo, Rwąc więzi ludu z carem ostatnie ogniwo. Zwycięski hetman całe pole objeżdżając, Owoc wielkiej Victorii z dumą oglądając, Stanął w końcu przed frontem swych dzielnych rycerzy I rzekł: >>Nadzieja Moskwy na tym polu leży. Nikt teraz nam nie grodzi do onej bram drogi. Sławą tej bitwy możem zdobyć gród nam srogi; Tedy po fructa77 trzeba nam wyciągnąć ręce, By wróg się nie otrząsł po porażki męce. O bitwie pod Kłuszynem pamięć pozostanie I dla przyszłych pokoleń natchnieniem się stanie. Do dziś jeno Jagiełły wojsko tak walczyło, A żadne tylu kopii w bitwie nie skruszyło Ile dnia dzisiejszego starli Waćpanowie. Bardzo dumny z was będąc wznoszę panów zdrowie!<< Husarze Te Deum Laudamus odśpiewali I na zad na Zamyście sprawnie pojechali. O chwała męstwu serca, co bije w Sarmatach, Niczym spłoszone stado bezradnych owieczek, Wprawione dla potrzeby do nagłych ucieczek, Rzucają się przed siebie i uchodzą w trwodze Potwornie przerażeni, pognębieni srodze. Tak Moskale, choć wiele jeszcze wojska mają, Jak zając przed wilkami raźno uciekają. Hańba tchórzostwem serca w bojaźni rozdęta Przegnała hart, jak orzeł niesforne kurczęta I śmierci łaźnią sycąc drwinę krwią okrutną Rozdarła w strzępy Moskwę od rozpaczy smutną. Pędzą, lecą i biegną, ranni się czołgają, Rosjanie ni na chwilę sunąć nie przestają. Jednak właśnie bezładne uciekanie z pola Śmierć przyniosło; lecz taka jest żołnierska dola: Bo kto stalą wojuje, od żelaza zginie, Prędzej czy później los ten nikogo nie minie. Niewielkim polem zlanym człowieczą posoką Wiła się długa rzeka krwi wstęgą szeroką; Części kończyn wydartych nieszczęsnym żołnierzom Pomieszane tu z ziemią w sinym błocie leżą. Pomiędzy dworianami chłopi popłatani, Tam strzelcy umierają końmi stratowani, Wszędy rozprute brzuchy i twarze zmiażdżone, Ścierwo ludzi i zwierząt w jeden stóg stopione. Kłuszyn zebrał straszliwe śmierci Moskwy żniwo, Rwąc więzi ludu z carem ostatnie ogniwo. Zwycięski hetman całe pole objeżdżając, Owoc wielkiej Victorii z dumą oglądając, Stanął w końcu przed frontem swych dzielnych rycerzy I rzekł: >>Nadzieja Moskwy na tym polu leży. Nikt teraz nam nie grodzi do onej bram drogi. Sławą tej bitwy możem zdobyć gród nam srogi;  Tedy po fructa77 trzeba nam wyciągnąć ręce, By wróg się nie otrząsł po porażki męce. O bitwie pod Kłuszynem pamięć pozostanie I dla przyszłych pokoleń natchnieniem się stanie. Do dziś jeno Jagiełły wojsko tak walczyło, A żadne tylu kopii w bitwie nie skruszyło Ile dnia dzisiejszego starli Waćpanowie. Bardzo dumny z was będąc wznoszę panów zdrowie!<< Husarze Te Deum Laudamus odśpiewali I na zad na Zamyście sprawnie pojechali. O chwała męstwu serca, co bije w Sarmatach, Obie po same brzegi suto wypełnione I przez pięciu pancernych namolnie strzeżone. Wtem do grupy podjechał człowiek dosyć młody, Karząc stawiać namioty dla swojej wygody. Był to pan Piotr sowicie obłowiony łupem, Zajęty Pohrebyszczów sutych dóbr wykupem, Które kozacy łatwo w bitwie zagarnęli, A teraz je wymienić na gorzałkę chcieli. Kiedy pan Piotr zakończył swoje interesy I wypłaciwszy żołdy, zamknął ciężkie kiesy, Pan Andrzej chyżo wszedł do pancernych namiotu, A że nigdy nie brakło mu w szabli polotu, Stanąwszy przed rycerzem i skręciwszy wąsa Zuchwale pana Piotra taką mową kąsa: >> No widzę, że od bitwy wolisz pan zakupy, I nie mieczem, lecz winem bierzesz nędzne łupy, A do tego cudaków masz Waść za kompanów, Marnych w boju żołnierzy i tępych baranów.<<  Na to Jurko jak piorun do szabli przyskoczył, Lecz ledwo nią zamachnął, już się w kąt potoczył, Kiedy pan Andrzej jego cios wprawnie sparował I mocnego kopniaka w tyłek podarował. Jednak Gawryło z Czają już go namierzyli, Ale z namiotu wcale go nie wykurzyli, Bo pan Andrzej nic sobie nie robił z ich broni, Ciągle stojąc ze szablą w zwinnej ostrzem dłoni. Pan Piotr śmiejąc się, rzekł: >>Tu Waść nie znajdziesz chleba, Ludzi dość mam i więcej już mi nie potrzeba.<< zakład Śmiałek wcale niezbity tymi słowy z tropu, Rzekł: >>Stawiam konia, (który wyniósł mnie z ukropu Świeżej bitwy, a jeszcze wrogów dobrze kąsa), Że twym tępym kozakom łacno zdejmę wąsa, Jeśli mi obaj naraz stanąć się odważą I swoje nagie szable zaraz mi pokażą.<<  Piotr zaintrygowany przez zuchwałe słowa, Bo precjoza po bitwie rzecz przecie nie nowa, Zapragnął nagle sprawdzić ów przedmiot zakładu: >>Zobaczmy, czy koń warty Waści gęby jadu. Gdzie ten rączy Bucefał, pokaż mi to zwierzę, Bo przechwałkom pocztowych nie bardzo ja wierzę.<< Tuż przed namiotem stała turecka kobyła, Tak wspaniała jakoby chlubą bogów była. Przy jej grzbiecie rząd w listwy piór orlich zdobiony Zdwajał wrażenie onej koni króla żony. Pan Piotr krzyknął z zachwytu: >>Niech mnie kule biją! Toż nie koń, ale pegaz z cud łabędzią szyją.<< Pan Andrzej wiedział, że już posadę dostanie, Bowiem zakład był pewny, a płotkom da lanie: >>Zeszłej wiosny chan krymskiej Ordy ją dosiadał, Ale w boju na stepach kobyłę postradał. Wielcem się ja natrudził, by tąż uratować, A jeszcze więcej, aby dla siebie zachować; Nie martw się Waść, kozaków bez szkody wymłócę. Jeśli mnie choćby ranią Francuza dorzucę, Którego wziąłem w jasyr w Kuszyńskiej potrzebie. Za mój czub zyskasz konia i Gala dla siebie.<< Pan Piotr gładząc kobyłę po przepięknej grzywie Zasyczał jakby zadkiem usiadł na pokrzywie: >>Mając wielkie nadzieje na takowe skarby, Mogę zaryzykować w kompani dwa garby. Co do Francuza; jeśli zginiesz, go powieszę Dla zabawy, czym moich „cudaków” ucieszę. Niech będzie! Wygrasz służbę masz przy moim boku, Ale walcz bez forteli; mam cię Waść na oku. Maksym! Jurko! Do szabel, dalej poczynajcie, Nie zawiedźcie mnie jeno, wszystko z siebie dajcie!<< Szermierze nieco poza obóz się udali, By niczyjej uwagi nasię nie ściągali. Jurko po pierwszej lekcji stawał już ostrożnie, Maksym skupion, całował krzyżyk swój nabożnie, Potem zaczął szlachcica od tyłu zachodzić, A Jurko mu przed nosem szablą począł wodzić. Wtem obaj, jak na sygnał śmierć władnego znaku Ruszyli razem gromem wściekłego ataku I gdy ich rączy oręż dochodził już głowy, Pan Andrzej w bok odskoczył, ciągle będąc zdrowy. Co więcej, podczas zwinnych tej szermierki pląsów, Nim się bracia postrzegli, pozbawił ich wąsów. Rozwścieczeni zbójnicy rzucili się w skoku. Jeden uderzał z przodu, a drugi parł z boku. Lecz wtedy na Maksyma szlachcic z szablą runął, A Jurka pięścią huknął, że ten krwią aż splunął I wpadł calutki w gęste zapadlisko błota. Z samym Maksymem łacna była już robota, Bo choć kozak potrafił tęgo w polu stawać I brawurowych czynów przykłady rozdawać, To natrafiwszy na tak wprawnego szermierza, Słynnego dość rębajłę, polskiego rycerza, Musiał ulec przewadze tych umiejętności, Budzących szczery podziw i hurmy zazdrości. Z ostrzem szabli u szyi Maksym uniósł ręce, A darowany zdrowiem skłonił się w podzięce. Pan Piotr tuż po przegranej kręcił trochę nosem. Rzuciwszy tedy w śmiałka pełnym srebra trzosem, Rzekł: >> Widzę Waćpan, żeś do szabli urodzony. Istny Mars tutaj stoi do wojny stworzony. Może więc ze mną chciałbyś się teraz próbować. Dalej! Jeśli chcesz honor i życie zachować!<<Pan Andrzej podrzucając pękatą sakiewkę, Najpierw zgryzł jej monety jak zając marchewkę, Potem za pas włożywszy ów zadatek żołdu, Nisko skłonił się w lennej ceremonii hołdu: >>Wybacz Waszmość, z zasady nie śmiem z chlebodawcą Stawać, zwłaszcza żeś pan mym serdecznym wybawcą, Bo o dobrą posadę teraz coraz trudniej, A tuszę, że u Waści też nie będzie nudniej, Bowiem to czas wojenny, będzie kogo więc prać. Miast tracić nasze siły i tu za łby się brać, Lepiej razem pod Waści komendą wojować, A siły na zdobycze na Moskwę zachować.<< nowy kompan Panu Piotrowi mowa przypadła do smaku, Zwłaszcza, że mówca także szlachetnego znaku. Ścisnąwszy mu prawicę, rzekł: >>Radm jest Waszmości. Doceniam celny dowcip wybornej jakości I z uznaniem winszuję pięknie biegłej szabli, Której tuszę uczyli Waści sami diabli. Jesteś pan na mej służbie, lecz nunc idziem już spać, Trochem strudzon, a jutro trzeba wcześnie dość wstać. Każ swemu Francuzowi gotować posłanie, A jutro niech przyrządzi galijskie śniadanie. Jak zowie się ów jeniec?<< >>Roland, Wasza Miłość.<< Nazajutrz hetman posłał poselstwo pod mury Carowego Zamyścia. Wołujew skrząc z góry Na owoce Victorii, utracił nadzieję, Że go jakowa odsiecz otuchą ogrzeje; Przeto zbadawszy rzeczy przez posłów dokładnie, Poddał gród Żółkiewskiemu, zdając się przykładnie. Oto bowiem, zrywając z carem Szujskim sprawę, Królewiczowi z Polski poprzysiągł buławę. Tak armia oblężenie zwinąwszy ruszyła Ku Moskwie.  >>Dla cię czapka Monomacha była Za ciężka. Czas więc ulżyć struchlałym ramionom, Bowiem od ich słabości grody w kraju płoną.<< Car Wasyl Szujski zawrzał z niemocnej wściekłości, Co lękami podszyta skomliła w podłości: >>E! Lapunow, ty zdrajco! Jak śmiesz! Jam jest carem!<< >>Tyś jest przekleństwem Rusi, jej gorzkim pożarem, Co grzechem pychy pali to nieszczęsne państwo!<< >>Nędzniku! Zradne ścierwo! Giń za to zaprzaństwo!<< Car Szujski porwał oręż, zdrowo się zamachnął, Lecz olbrzymi Lapunow jeno li się żachnął I skrępowawszy cara, ryknął: >>To już koniec! Kres twojej władzy przywiózł spod Kłuszyna goniec Niemiłosiernej śmierci, co zionąc trupami Zrzuciła ciebie z tronu twoimi winami.<< Władcę bez ceremonii w mnicha postrzyżono I w monaster, jak osła pędem zawleczono, Gdzie wszechwładny car spijał gorzkie łzy ruiny Życia startego w grzechu zdradliwe przewiny. Zwycięski hetman z wojskiem parł już na stolicę. Szli na jego spotkanie popy i rodzice Kuszyńskich ofiar bitwy spłonieni nadzieją, Że Lachy w Rusi ziarna rozejmu zasieją. Pan hetman miecz zmieniwszy na pióro pokoju, Słał do Moskwy odezwy o kresie rozboju Żołdaków Szujskich jako pretensji Szalbierza; Zachęcał w nich bojarów do swego przymierza,  Aby wróg stron układu nie uniknął kary. Cerkiew ruską ukoił szanowaniem wiary Ich ojców, a lud znęcił obietnicą łaski, Która na dobre skończy złej Smuty niesnaski I wszystkie jej nieszczęścia, jakie na Ruś spadły. >>Wasza Miłość!<< -rzekł Maksym: >>Moskwa tuż przed nami.<< Tłum bojarów i popów, ludu z ikonami, Witał chlebem i solą lechickich rycerzy A z nimi dech wolności, układ misją świeży, Co po latach okrucieństw i szaleństwa wojny, Choć jeszcze wątły wolą, zdawał się być hojny Upragnionym dla Rusi od dawna pokojem, Kończącym kaźnie ludu strudzonego znojem. Tysiące głów rosyjskich, opodal bajkowych Kopuł stu monastyrów kształtów piernikowych, Zebrało się, by złożyć przysięgę wierności Dla cara Władysława ku błogiej radości; I chociaż cicho w tłumie tam i tu szemrano, Choć tam i owdzie łzy nad upadkiem wylano, Za ojcami narodu, za głosem bojarów, Dano Władysławowi mitrę ruskich carów. Pod pysznym baldachimem pan hetman Żółkiewski Otoczony rycerstwem przyjmował moskiewski I Rusi hołd poddaństwa wieczystej wierności. Wielcy kniaziowie, dumni bojarzy i prości Ludzie w długim szeregu składali przysięgę, Całując krzyż. Tą ludzką, burobarwną wstęgę, Uplecioną ze stanów Wszechrusi, złączyła Nabożna ceremonia, co w blasku syciła Oczy szlachty lechickiej chwałą wspaniałości, Równej sławie Bizancjum w swej uroczystości. Rąk nieprzebrane morze wzniesione do nieba Z koszami białej soli i ciemnego chleba, Błogosławiąc opatrzność, modląc się u znicza, Oddawało cześć w chwale cara-królewicza. Tak zwycięski wódz dzierżąc ewangelię w dłoni Z chorągwiami Orła i Litewskiej Pogoni Wznosił filary unii Moskwy z Pospolitą- Rzeczą, mieczem i słowem hetmańskim zdobytą. Po akcie przysiąg była na błoniach biesiada, Wielka przepychem smacznych zakąsek parada, Która mnogością win i najprzedniejszych trunków Ćmiła oczy hojnością pięknych podarunków, Jakie pan hetman w darze wyłożył bojarom. Podniosły nastrój sprzyjał przyjacielskim gwarom. I wznoszonym toastom na cześć Władysława, Któremu Kreml poddała szczęśliwa wyprawa. W tej rzeszy dostojników i wspaniałych gości Pan hetman bił najjaśniej blaskiem uczciwości. Wielu też ucztujących z Lachami bojarów Pragnęło jemu oddać czepiec ruskich carów. On jeden bowiem Polskę mógł z Rusią zjednoczyć I wszystkie ich narody opieką otoczyć. Chwalono mu szacunek dla ruskich zwyczajów, Pokojowe dążenie do unii tych krajów, Wsparte na przyrodzonej Lachowi prawości, Będącej filarami praw Złotej Wolności. Wielu jednak bojarów już na uczcie snuło, I między toastami zdrady cichcem knuło. Zwłaszcza bystry Romanow, Golicyn, Jelecki, Telepniew i Mścisławski, Lapunow, Trubecki. Gdy więc wśród biesiadników Piotr dojrzał Fiodora Mścisławskiego, wrodzona szlachciurze przekora Kazała skłuć mu pychę ambitnego kniazia: >>Zali obok<< -rzekł głośno: >>carowego pazia Nie siedzi wódz, któregom sprał pod Nowgrodem W czas, gdy dla Godunowa walczył on z narodem. Tą oto szablą prosto w łeb gom poczęstował. Słyszałem kniaziu, żeś się w las przede mną schował.<< >>Waszmość<< szepnął pan Andrzej: >>masz pan Bałabana, Tego starostę, szwagra naszego hetmana, Na karku. Właśnie mierzy cię surowym okiem Groźnie ściskając pałasz pod swym lewym bokiem.<<Pan Piotr hardo zmierzywszy natręctwo starosty Bez pardonu wymierzył takie słowem chłosty: >>Gdyby nie hetman, przyciął/bym mu jego uszy. Niech więc lepiej starosta jaki gąsior suszy. Głupiec nie wie, że jeno kij bojarów trzyma, Bo się tu każdy z nich na lacką władzę zżyma. Moskal zachowa wierność przykut do pręgierza.<< Pan Andrzej głos ściszywszy schylił się wytwornie I łypiąc dookoła piał mowę przezornie: >>Spod Moskwy do Kaługi prą wojska Szalbierza, Którym Jan Piotr Sapieha obecnie dowodzi. Jeno hetman i opór bojarów mu grodzi Upragniony od dawna czepiec Monomaha. Stąd też Duma Bojarska tak poparła Lacha. Gadają, że od śmierci księcia Różyńskiego, Sapieha chce być carem państwa moskiewskiego.<< Szlachcic słuchając mowy imć pana Andrzeja, Taką się myślą spoił: >> Stracona nadzieja. Pomyśleć, że wiorst parę stąd Raina luba...W Kałudze czeka pannę pewno jaka zguba, Bo hetman znieść obiecał bojarom Szalbierza I przeciągnąć do naszych polskiego żołnierza. Lepiej więc może zabrać ją stamtąd Mospanie.<< >>Nim królewicz Władysław na Kremlu nie stanie<< -Odrzekł głos zranionego w swej dumie szlachcica, Którą – jak mniemał – starła niestała pannica: >>Hetman nie ruszy, w szachu trzymając bojarów; A kiedy Władzio włoży już czapeczkę carów...<< Nagle za oknem sali biesiadnej rozległy Się krzyki ruskiej czerni. Tłumy Moskwy biegły Niczym wezbrane morze wprost pod okiennice, Skandując, by Władysław zjechał na stolicę. By więc podsycić jeszcze przychylności fale, Pan hetman kazał rzucać w lud srebrne medale I monety z obrazem cara Władysława. Wnet rozległo się wycie i rzęsiste brawa, Tak moskiewskiego ludu jak ruskich żołnierzy. Po uczcie zwarte roty lechickich rycerzy Wjechały w bramy Moskwy, biorąc dwory carów, A hetman obsadziwszy Kreml zwołał bojarów: >>Mądrzy ojcowie Rusi teraz ruszyć muszę,  By przywieść hospodara, którego, jak tuszę, Król Jegomość gotuje już do tej wyprawy; Tedy pomyślnie skończą się moskiewskie sprawy. Co do komendy w Moskwie w ów czas nad rotami Polskimi i dzielnymi ruskimi strzelcami, Rozważny pan Gosiewski będzie tu dowodzić I jakie swary w mieście wraz z wami łagodzić. Zacny Sołtykow weźmie zaś moskiewskie pułki I ruszy na Ładogę znieść szwedzkie przyczółki. Cara Wasyla z braćmi ze sobą zabiorę, By im głowy nie spadły przez ludu przekorę .<< Cała Duma Bojarska, przedniejsi kniaziowie, Cerkiewne duchowieństwo i polscy panowie, Na milę od bram Moskwy wodza prowadzili, A popy i lud powrót już błogosławili. Mir i czerń wszystka w Moskwie drogę zabiegała I żegnając hetmana łzy szczere wylała, Tak zjednał wszystkich sobie pan hetman Żółkiewski, Zdobywając cnym sercem cały lud moskiewski. W parę dni pochód dotarł pod Smoleńskie mury. Oczom obrońców twierdzy kukających z góry Ukazał się blask kopii marszu zwycięskiego. Lśniące w słońcu pancerze z chorągwi dzielnego Hetmana, otwierały przemarsz osławionej Laurem sławy husarii. Na wskroś rozświetlonej Żelazem drodze biły w tryumfie zdobyczne Proporce i chorągwie, mnogość znaków, liczne Bogactwem łupy, cenne zbroje i sztandary, Klejnoty, złote, srebrne dzbany i puchary...,Brańcy i jeńcy z carem Wasylem na czele Szli w pochodzie w przepiękną, jesienną niedzielę. Naprzeciw dostojnicy i senatorowie, Całe wojsko, dworzanie, liczni bojarowie, Wszyscy witając wodza zwycięskim wiwatem, Czcili Victorię działem, a świątynie kwiatem. Sam pan hetman Żółkiewski, jadąc na wspaniałym Koniu, odziany w zbroje, w hełmie okazałym, Ze złotobiałym skrzydłem przy szyszaka boku, Posuwał się powoli na wszystkich widoku. Wtedy przy jego siodle przysiadł orzeł biały, Znacząc na cześć hetmana wawrzyn wiecznej chwały.
HETMAN

Od połowy marca 1611 zaczęły zbierać się oddziały tzw. pierwszego pospolitego ruszenia pod dowództwem Lapunowa, Trubeckiego i Zarudzkiego.  29 marca zaczęły się w Moskwie zamieszki na wieść o zbliżaniu się Rosjan. Oddziały polskie zaczęły rzeź buntujących się mieszczan (uważa się, że zginęło około 7 tys. ludzi). Niestety twardy opór mas moskiewskich zmusił wojska Gosiewskiego do cofnięcia się na Kreml. 30 marca Polacy podpalili Moskwę. W płomieniach zginęło ok. 8 tys.  Mimo wszystko, blokada Moskwy zacieśniała się.  13 czerwca 1611 padł Smoleńsk. Dzięki intrygom Gosiewskiego doszło do rozłamu w I pospolitym ruszeniu – Lapunow został zamordowany i część oddziałów moskiewskich rozeszła się do domów.  Dodatkowo oddziały Sapiehy przedarły się na Kreml.



 100 Dukatów Zygmunt III Waza z roku 1621

Porażka cudowna wojska moskiewskiego. w Stolice po szczęśliwym odjechaniu K. I. M. przez Żołnierza tamże będącego i na ratunek od Krola Iego Mości posłanego otrzymana. Z której każdy pewnie zrozumieć moze Jż Bog sam walczy za Królem Jego Mćią Panem naszym i sam w ręce poddanie tego nieprzyjaciela i Państwo Moskiewskie. Michał Hofmański 1611

7 komentarzy:

  1. jestem zachwycony; vivat Polonia, vivat Hetman

    OdpowiedzUsuń
  2. JESTEM ZACHWYCONa STRONĄ --- NIEPRAWDOPODOBNE- A WIERSZEM PISANE.......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak nieprawdopodobne. Dlatego Pamiętajmy. Pozdrawiam i dziękuję

      Usuń
  3. gdzie kultura i patriotyzm w Polakach?
    nikt już nie czyta takich pięknych rzeczy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest Nas kilka osób. Żal tylko, że na Zamku Królewskim nie odtworzono dzieła, Stanisław Żółkiewski przedstawia królowi Zygmuntowi III i królewiczowi Władysławowi na sejmie 1611 r. pojmanych carów Szujskich, sztych Tomasza Makowskiego wg Tomasza Dolabelli. Może kiedyś takowe dzieło tam zawiśnie. Właśnie Patriotyzm, ktoś nam go zabrał.

      Usuń
  4. Jedna z najpiękniejszych kart naszej historii, a ludzie przeważnie nic o niej nie wiedzą. Wspaniała strona !!!

    OdpowiedzUsuń